Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Asia poszła do jasielskiego szpitala na prosty zabieg. Nie bała się, zmarła w domu 8 dni po wyjściu ze szpitala

Grzegorz Michalski
32-letnia Joanna Paszyńska końcem 2017 roku miała w jasielskim szpitalu zabieg wycięcia woreczka żółciowego. Osiem dni po wyjściu ze szpitala zmarła. Do jasielskiego sądu trafił w tej sprawie akt oskarżenia. Prokuratorzy postawili lekarzowi Szymonowi N. zarzut narażenia kobiety na niebezpieczeństwo.

- Wydaje się jakby to było wczoraj - zaczyna Damian Paszyński, mąż zmarłej kobiety. 32-latka zdecydowała się na zabieg wycięcia woreczka żółciowego. Operacja odbyła się 23 listopada 2017 r. w jasielskim szpitalu. Zanim kobieta trafiła na stół operacyjny, kilka tygodni wcześniej zrobiła w Dębicy z wszystkie potrzebne badania. - Nie miała obaw, że coś może pójść nie tak - wspomina mąż zmarłej kobiety.

Lekarze mieli wykonać zabieg metodą laparoskopową (bez rozcinania brzucha). - W czasie operacji chirurdzy podjęli decyzję o przejściu na metodę tradycyjną i rozcięli jej jamę brzuszną. Wezwali kolejnego lekarza. Operowali w trójkę - opisuje Paszyński.

Po skończonym zabiegu mąż kobiety pytał lekarzy, co było przyczyną przedłużonej operacji. - Dowiedziałem się, że wynikły komplikacje spowodowane budową anatomiczną Asi. Lekarz dodał, że wszystko jest w porządku - mówi Damian Paszyński. Podkreśla, że miał do medyków duże zaufanie. Kilka miesięcy wcześniej przeszedł zabieg wycięcia guza z kolana. - Nie miałem powodu im nie ufać - dodaje.

Problemy zaczęły się po zabiegu

Damian Paszyński opisuje, że po zabiegu żona odczuwała mocny ból. Lekarze mieli tłumaczyć, że wykonali cięcie i dopóki wszystko się zrasta, to będzie boleć.

Kobieta dostawała morfinę i antybiotyki. - Kiedy pacjentka po amputacji nogi, która leżała obok, zaczęła kilka godzin po zabiegu się podnosić, to zastanawiałem się, czy z Asią jest wszystko w porządku. Dzień po operacji dalej nie mogła podnieść się z łóżka - wspomina.

Okazało się, że w jej organizm wdał się stan zapalny. Przy standardowych wynikach CRP, które nie powinny przekraczać poziomu 10, Joanna miała ponad 300. Badanie USG wykazało też obecność płynu w jamie brzusznej.

- Dostała antybiotyki, lekarze uspokajali, że płyn się wchłonie, że to normalne - opowiada Damian Paszyński. Twierdzi, że jedna z pielęgniarek szepnęła do ucha, żeby Joanna udawała bóle, bo inaczej zostanie wypisana, a w domu nikt nie zrobi jej codziennie badań kontrolnych. - Asia nie musiała udawać, bo bolało ja cały czas - dodaje mąż zmarłej.

Upragniony powrót do domu

Po tygodniu pobytu w szpitalu kobieta wróciła do domu. Medycy zapisali leki i zalecili dietę. Kobieta 15 grudnia miała się zgłosić na konsultacje i zdjęcie szwów w poradni chirurgicznej. Wizyty kontrolnej nie doczekała. Jeszcze 6 grudnia cieszyła się wspólnie z synem z odwiedzin świętego Mikołaja. U Paszyńskich byli też znajomi, planowali wyjazd na zimowisko.

8 grudnia przed południem kobietą opiekowała się matka. Około godz. 12 wyszła do pracy, dwie godziny później do domu wrócił Damian. - Leżała w łóżku, jakby spała. Nawet podłożyła sobie coś pod brzuch, żeby nie bolało ją w miejscu, gdzie miała szwy - wraca do tragicznego dnia mąż.

Gdy zobaczył, że kobieta nie daje znaku życia, od razu przystąpił do reanimacji. Na miejsce wezwano też zespół ratownictwa medycznego z jasielskiego szpitala. Po godzinnej walce o przywrócenie kobiecie funkcji życiowych, lekarz stwierdzili zgon. - Jak zacząłem robić sztuczne oddychanie, to z ust wyszła żółć o metalicznym zapachu. Do dziś czuje ten smak - urywa Damian.

Zabezpieczyli dokumentację

Do domu Paszyńskich przyjechała policja. Pojawił się też prokurator. Jeszcze tego samego dnia w szpitalu została zabezpieczona dokumentacja medyczna pacjentki. Zdecydowano o sekcji zwłok, która odbyła się w tutejszym szpitalu. Pobrano wycinki narządów wewnętrznych i przekazano do Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. W trakcje sekcji okazało się, że w brzuchu kobiety było ok. 2 litrów płynu.

Po analizie dokumentów Prokuratura Regionalna w Rzeszowie zdecydowała o wszczęciu dochodzenia. Śledczy sprawdzali, czy doszło do błędu w sztuce lekarskiej.
Dokumentacja medyczna została wysłana do analizy do biegłych ze Śląskiego Centrum Medycyny Sądowej w Bytomiu. W czasie zbierania materiałów, śledczy przesłuchali ponad 60 świadków. Wśród nich była nie tylko najbliższa rodzina, ale też lekarze, pielęgniarki czy osoby, które leżały z kobietą na sali pooperacyjnej. Praca prokuratorów była niezwykle dokładna, ale też działali szybko.

Zmiana zarzutu

Po miesiącach ich pracy, 21 marca 2019 r., do prokuratury w Rzeszowie dotarły wyniki. Prokurator postawił lekarzowi prowadzącemu Joanny zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Ten ustosunkował się do zarzutów i złożył wyjaśnienia. Po ponownej analizie zebranego materiału i przygotowaniu przez biegłych opinii uzupełniającej, prokuratura postawiła Szymonowi N. zarzut niedopełnienia obowiązków.

Pierwsza rozprawa w sprawie przeciw lekarzowi, który wypisał Joannę ze szpitala odbędzie się w połowie maja. Mąż zmarłej kobiety, Damian Paszyński podkreśla, że na początku nie chciał tego nigdzie zgłaszać. Jednak najbliżsi namawiali go, żeby tego nie zostawiać.

- Nie chodzi nam o żadne pieniądze, tylko o sprawiedliwość. Chcemy się dowiedzieć, co było przyczyną śmieci. Chodzi mi o to, żeby nikt bezkarnie nie szafował ludzkim życiem - podkreśla D.Paszyński.

Jego zdaniem, Joanna zamiast do domu powinna trafić na pogłębioną diagnostykę i prawdopodobnie po raz kolejny na stół operacyjny. - Być może udałoby się uratować jej życie. Stało się inaczej - urywa. Kobieta wyszła do domu, gdzie po kilku dniach nagle zmarła.

Mieli opiekę psychologa

W sprawie, która będzie się toczyć przed jasielskim sądem, oskarżycielem jest prokuratura, natomiast do sprawy w charakterze oskarżycieli posiłkowych dołączył mąż zmarłej kobiety oraz jej matka. Damian nie ukrywa, że kolejne przesłuchania oraz sprawa w sądzie dużo go kosztują.

- Przed dwa lata budziłem się i miałem przed oczami Asię - wspomina. Zaraz po śmierci żony do rodziny odezwał się funkcjonariusz policji, który polecił dziecięcego psychologa. - Nie wiedziałem, jak mam o tym powiedzieć naszemu synowi - tłumaczy Damian. Z czasem dziś już 7-letni chłopiec oswoił się myślą, że mamy nie ma, ale nikt nie jest w stanie mu jej zastąpić.

Setki wiadomości

Jak tylko o śmierci 32-latki napisały media, do Damiana odezwało się mnóstwo kobiet, które były przed podobnym zabiegiem. Obawiały się, próbowały dopytać, co poszło nie tak, że Joanna zmarła. - Chciałbym się dowiedzieć prawdy, dlatego o nią walczę w sądzie. Jestem przygotowany na długoletni proces. O tym, że nie skończy się w ciągu roku, czy dwóch informowali mnie moi prawnicy - opisuje D.Paszyński.

Do prowadzenia sprawy wynajął adwokatów z Rzeszowa, którzy specjalizują się w tematach z zakresu błędów medycznych. W sprawie 32-latki mąż złożył też zawiadomienie do Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie. Medycy prowadzą odrębne od sądu postępowanie. - Jak nie będzie medialnego szumu, to takie sprawy będą zamiatane pod dywan. Jeśli sprawa trafiła do sądu, to chcę, żeby ktoś odpowiedział za śmierć mojej żony - podsumowuje Damian Paszyński. Proces będzie się toczył przed Sądem Rejonowym w Jaśle. Pierwsza rozprawa zaplanowana jest na połowę maja. Do sprawy wrócimy i będziemy na bieżąco informować o postępach w procesie.


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto