Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Barbara Rudzińska: blacha ma duszę kobiety. Choć zardzewiała, poplamiona farbą, skruszona, to wciąż silna [ZDJĘCIA]

Halina Gajda
Halina Gajda
Podczas XXXVI Salonu Gorlickiego Środowiska Plastycznego jury przyznało Barbarze Rudzińskiej pierwszą nagrodę im.  im. Alfreda Długosza. Uzasadnienie brzmiało: za wrażliwość i nadanie nowego życia materiałom dla większości ludzi już bezużytecznych
Podczas XXXVI Salonu Gorlickiego Środowiska Plastycznego jury przyznało Barbarze Rudzińskiej pierwszą nagrodę im. im. Alfreda Długosza. Uzasadnienie brzmiało: za wrażliwość i nadanie nowego życia materiałom dla większości ludzi już bezużytecznych Katarzyna Zając
Nie jest blacharą. Od glanów i ćwieków woli jakieś eleganckie buty, ale zapewnia, że trampki też nie są jej obce. Za to jest przekonana o jednym – kobiety z jej obrazów, namalowane na kawałkach zardzewiałych blach, są jak one. Chropowate, skorodowane, czasem dziurawe, innym razem głęboko pomarszczone, ale tak naprawdę niezniszczalne.

Kliknij w przycisk "zobacz galerię" i przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE

Barbara Rudzińska, bieczanka, swoją artystyczną pracownię ukryła w kąciku rynku Małego Krakowa. Można szybko trafić. Wystarczy kilka metrów po brukowanej uliczce, ostro w dół. Wchodzi się prosto z ogródka. Szyba w drzwiach przepuszcza odrobinę światła. Smuga pada na sztalugi. Rozjaśnia namalowaną twarz kobiety. Jedni nie zobaczą nic więcej. Inni przeciwnie – całą opowieść. Bo to „więcej” to pordzewiała, miejscami cienka, niczym pergamin, skorodowana do pajęczej sieci blacha…

- Taka jest każda z nas – komentuje cicho artystka.

Malowała mimo zagipsowanych rąk

Zaczęło się, można chyba tak powiedzieć, zwyczajnie. Zima, garbaty chodnik, zbyt szybki, ale mało pewny krok. Zaraz później upadek. Zajęte dźwiganiem zakupów ręce, nie obroniły się. Pękły kości w obu nadgarstkach. Lekarski werdykt: gips na wiele tygodni. Miała tyle szczęścia, że sztuczny pancerz nałożony przez ortopedę nie sięgnął końcówek placów. Mogła złapać uszko kubka, łyżkę. I pędzel. Malowała. Nieporadnie, trochę koślawo, ale najważniejsze było, żeby nie zapomnieć, nie stracić kontaktu z twórczą materią.

- Naście innych rzeczy zwaliło mi się wtedy na głowę. Nowe życie, nowe miejsce na pracownię, ostatnie pożegnanie taty – wspomina cicho. - Próbowałam jakoś to wszystko ogarnąć. Wyjść z gipsowego schematu dnia codziennego, gdy zamiast kiecki był dres, zamiast makijażu worki pod oczami, na głowie wspomnienie po fryzurze – dodaje z lekkim uśmiechem.

Łatwiej sobie powiedzieć, trudniej się dostosować. Chyba trochę szukała przed tym wszystkim ucieczki. Siedziała więc w maminej kuchni, wpatrywała się w okno. Sama nie wie, czego szukała. Oko samo zaprowadziło ją na stos drewna. Dla bezpieczeństwa przed deszczem pokrytego resztkami blachy.

- Przyszło mi na myśl, że można by ją jakoś wykorzystać – wspomina.

Zabrała zardzewiały kawałek do domu. Kolejne spojrzenie i błysk – zobaczyła postać kobiety. Trochę podobnej do siebie – z pogruchotanymi nadgarstkami, przywalonej ciężarem problemów, przygarbionej, ale paradoksalnie z ciągle podniesionym czołem. Bo inaczej nie sposób.

- Blacha ma duszę, potrafi opowiadać – zapewnia.

Kobieta-blachara dała jej pierwszą nagrodę im. Alfreda Długosza podczas XXXVI Salonu Gorlickiego Środowiska Plastycznego. Jury nagrodę uzasadniło zwięźle i w sposób dosyć oczywisty: za wrażliwość i nadanie nowego życia materiałom dla większości ludzi już bezużytecznych.
O to, żeby miała na czym malować, dbają przyjaciele.

- Niedawno jeden z nich podczas domowego remontu znalazł kilka kawałków. Natychmiast do mnie zadzwonił. Z pytaniem, czy chcę – śmieje się. - Oczywiście, że chciałam. Tym sposobem zaułek w kącie domu jest już wypełniony po brzegi skorodowanymi kawałkami. Czasem zastanawiam się, czy ktoś kiedy nie pomyli mnie ze złomowiskiem

- – dodaje.

Kobiety Rudzińskiej, jak z wiersza Szymborskiej

Kobiety z jej blach wychodzą z rdzy. Czasem łapią motyla, albo chowają twarz za drobną siatką, niczym za żałobną woalką. Miewają skrzydła. Co z tego, że wielkie, lekkie, skoro jej nie poniosą?
W miejscu trzyma je kawałek starej śruby, zawiasu, gwoździa. Za Szymborską można byłoby powiedzieć: Nie wie po co ta śrubka, ale zbuduje most. (...)Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem, własne pieniądze na podróż daleką i długą, tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.
Postaci nie są dosłowne. Czasem tworzy je tylko kilka delikatnych pociągnięć pędzla, jakiś kontur. Resztę „dorysowuje” korozja, resztka zastygłego betonu, stara zaschnięta farba, załamanie. Skąd czerpie inspirację? Z serca, nastroju, dnia, otoczenia.

-

Najfajniejsze dla mnie jest to, że każdy może w nich zobaczyć coś innego.Moje intencje nie muszą pokrywać się z czyimiś odczuciami. I każde z nas ma rację

– dodaje.


ZOBACZ TAKŻE: Szkoły gotowe na powrót uczniów, ale czy uczniowie gotowi są na powrót do szkół?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto