Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dziadek mu mówił: kowale krótko żyją... Pan Mieczysław Skrzyszowski z Bączala Dolnego ma 94 lata i jest kowalem

GM
Niezwykła pracowitość, talent, upór i pasja. Do tego szczypta szczęścia, która pozwoliła przetrwać najtrudniejsze czasy wojny i okupacji. 94-letni Mieczysław Skrzyszowski z Bączala Dolnego opowiedział nam o swoim zamiłowaniu do kowalstwa. Wspominał też pracę, pobyt w wojsku i jedyną miłość życia - Władzię.
Niezwykła pracowitość, talent, upór i pasja. Do tego szczypta szczęścia, która pozwoliła przetrwać najtrudniejsze czasy wojny i okupacji. 94-letni Mieczysław Skrzyszowski z Bączala Dolnego opowiedział nam o swoim zamiłowaniu do kowalstwa. Wspominał też pracę, pobyt w wojsku i jedyną miłość życia - Władzię. GM
Takich ludzi jak pan Mieczysław jest już coraz mniej. Mieszkaniec Bączala Dolnego urodził się w 1926 roku. Mimo sędziwego wieku, mnóstwo pamięta. Rozmawialiśmy z nim o jego pracy, życiu, pasji. Wracał też pamięcią do czasów młodości.

Nasz dzisiejszy bohater całe życie spędził w Bączalu Dolnym. To tutaj przyszedł na świat w 1926 roku. Od najmłodszych lat miał zamiłowanie do nauki. A przyswajanie wiedzy przychodziło mu z łatwością. W szkole podstawowej nauczył się pisania i podstaw matematyki.

- Jestem pracowity i dokładny. Jak dostałem zadanie do wykonania, to zawsze starałem się je zrobić jak najlepiej - opowiada Mieczysław Skrzyszowski. W szkole było ciężko. Brakowało papieru. Uczniowie, którzy chcieli ćwiczyć pismo, kreślili litery na workach po cemencie.

Później przyszedł czas na powołanie do wojska. Pan Mieczysław dostał przydział do 38. Pułku Piechoty w Kożuchowie. - To była piąta kompania, drugi batalion - pamięta doskonale mieszkaniec Bączala Dolnego. Miał szczęście. Mężczyźni starsi o rok zostali powołani do oddziałów, które wysłano potem na front walk wojennych. - Wielu z nich już nie wróciło do domów - urywa 94-latek.

Po przybyciu do jednostki dowódca kompanii zwołał zbiórkę i ogłosił, że z powodu braku maszyny do pisania potrzebuje kogoś, kto umie pisać ręcznie.

- Wystąpiło wtedy trzech żołnierzy, w tym i ja. Dostaliśmy kartkę i dowódca dyktował coś i kazał pisać. Później z tych trzech zostawił tylko mnie - wraca pamięcią pan Mieczysław. Pamięta, że w wojsku było bardzo złe jedzenie. Od żołnierzy wymagało się dużej sprawności fizycznej, były ćwiczenia, a główną strawą były śledzie. Pobyt w wojsku młodego Mieczysława z Bączala Dolnego nie trwał długo. Po kilku tygodniach, w czasie drogi na zbiórkę, stracił przytomność. Natychmiast trafił do lekarza, ten po zbadaniu skierował go na komisję lekarską.

- Po badaniach zostałem zwolniony ze służby wojskowej. Byłem tam niecałe 3 miesiące. Wróciłem do domu na kilka dni przed przysięgą - opowiada. Tak zakończył się krótki, ale bardzo zapamiętamy epizod wojskowy.

Trudny czas II wojny światowej

Podczas II wojny światowej na mieszkańców całej okolicy padł blady strach. Najpierw Niemcy narzucali swoje warunki, a potem komunistyczna propaganda siała strach. Naziści wprowadzali wymóg, że z każdej wsi do Trzeciej Rzeszy ma trafić określona liczba produktów rolnych.

- Pracowało się cały rok na roli i większość oddawało Niemcom. Było ciężko - wspomina pan Mieczysław.

Jeszcze w czasie wojny w Bączalu powstała nieformalna grupa, która tytułowała się partyzantką Armii Krajowej. Mężczyźni mieli broń.- Jak się wciągnąłem, to dostałem karabin. Żeby go ukryć, obciąłem lufę. W razie jakby nas chcieli wziąć do obozu koncentracyjnego, to wolałbym śmierć - dodaje 94-latek. Wszyscy wiedzieli, że z Niemieckiego obozu raczej się nie wraca.

Po wyjściu Niemców w Bączalu zaczęli panoszyć się sowieci i ludzi, którzy współpracowali z komunistami .

- Strach było gdzieś wieczorem iść. Człowiek się bał, że spotka jakichś radzieckich partyzantów i nie było wiadomo, jak się zachowają. To były ciężkie czasy, ale jakoś trzeba sobie radzić - podkreśla pan Mieczysław.

Z Władzią przeżyli wspólnie 68 lat

Żona pana Mieczysława odeszła do wieczności w ubiegłym roku. Podczas naszej długiej rozmowy 94-latek kilka razy wracał pamięcią do kobiety, z którą spędził całe życie. - Poznałem ją po wojnie. Chodziłem do innej dziewczyny, ale ona mnie nie chciała, miała upatrzonego takiego Józka. Do upatrzonej kobiety nigdy nie szedłem na ślepo. Zawsze najpierw chciałem się coś o niej dowiedzieć. Inaczej nie robiłem. Nie chciałem, żebym kiedyś żałował. Nie daj Boże, żebym trafił diabłu do worka - tłumaczy pan Mieczysław.

Poznał siostry, które pracowały w klasztorze u sióstr Wizytek na Górce Klasztornej w Jaśle. Starsza siostra była zakochana, więc poszedłem do młodszej. - Od razu postawiła warunek, że chce żyć w czystości do ślubu. Zgodziłem się, zostałem i powiem panu, że lepiej nie mogłem trafić - podkreśla Skrzyszowski.

Doczekali się czwórki dzieci, 10 wnuków, 11 prawnuków i 8 praprawnuków. Żona pana Mieczysława do końca była otoczona miłością męża. Przed kilkoma laty powstał film dokumentalny o małżeństwie Skrzyszowskich „Człowiek historia”. Na filmowej taśmie widać, z jaką czułością sędziwy mężczyzna odnosi się do ukochanej. Pan Mieczysław dodaje, że modlił się o dobrą żonę i Bóg go wysłuchał.

W pracy było niebezpiecznie

Po szkole zastanawiał się, co robić. - Trzeba było mieć jakiś zawód, żeby się usamodzielnić i utrzymać rodzinę - wspomina. Zdecydował się na naukę kowalstwa. Jeszcze w czasie wojny poszedł na praktykę do kowala z Opacia. - Dziadek mówił, żebym został na gospodarce, zajął się rolnictwem, bo kowale krótko żyją - wspomina. Tuż po wojnie rozpoczął pracę w „Gamracie”.

Został przydzielony do produkcji specjalnej. - Miałem doczynienia z prochem i nitrogliceryną. Jak widziałem, jak niektórzy postępują z tymi materiałami wybuchowymi, to byłem przekonany, że dojdzie do tragedii - przetacza Skrzyszowski. W Gamracie pracował z ciastem prochowym rozgrzanym do 90 stopni. - Trzeba było je kroić nożem aluminiowym, bo stalowy mógł wywołać iskrę - instruuje. Kilka razy w rozmowie podkreśla, że praca była bardzo niebezpieczna, a środki ostrożności traktowane po macoszemu. - Było jasne, że dojdzie do wybuchu - podkreśla. I faktycznie, doszło do eksplozji, ale już po tym, jak pan Mieczysław opuścił zakład i przeniósł się do Pektowinu. Tam wyszkolił się w obsłudze maszyn. - Starałem się zrobić każdą pracę dokładnie - tłumaczy. Wspomina, że pewnego razu w czasie obchodu spotkał go dyrektor i powiedział, żeby wykonał prace u niego w domu.

- Nie miał podłączonej wody i chciał, żebym się podjął tej pracy. Dzięki temu miałem urlop, kiedy tylko chciałem. Do tej pracy wziąłem syna i zięcia. Pracowaliśmy tam u niego we trzech - wraca pamięcią Skrzyszowski.Dzięki temu miał w pracy dobry układ.

Po godzinach zajmował się kowalstwem u siebie w domu.

- Jak komuś coś trzeba było, to robiłem. Miałem warsztat, narzędzia - opowiada.

Oprócz kowalstwa po zakończonej pracy zawodowej zajmował się tworzeniem prywatnego muzeum. W jego zbiorach było mnóstwo narzędzi, maszyn. Większość przekazał gminie Skołyszyn.

Na koniec dodaje, że nie wiadomo, jakie czasy nastaną. - Świat się okropnie zmienił - podsumowuje 94-letni Mieczysław Skrzyszowski.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto