Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Młode lwowianki z dziećmi znalazły schronienie u saletynów w Dębowcu. Chcą przeczekać wojnę i wrócić do ojczyzny [ZDJĘCIA]

Bogdan Hućko
Bogdan Hućko
W Domu Rekolekcyjnym przy Sanktuarium Matki Bożej Saletyńskiej w Dębowcu schronienie znalazło kilkanaście osób uciekających przed wojną na Ukrainie. Wszyscy uchodźcy to mieszkanki Lwowa, młode mamy z dziećmi i jedna babcia.

Armia Władimira Putina zaatakowała Ukrainę 24 lutego, a trzy dni później w Dębowcu byli już pierwsi uchodźcy, uciekający z własnego kraju.

– Na początku przyjechało szesnaście osób, później trzy wyjechały, przyjeżdżały kolejne. W sumie przewinęły się przez nasz Dom Rekolekcyjny dwadzieścia dwie osoby

– mówi kustosz Sanktuarium Matki Bożej Saletyńskiej w Dębowcu ks. Paweł Raczyński.

Do Dębowca uciekający przed wojną trafili dosyć niespodziewanie i przypadkowo.

– Dowiedzieliśmy się, że jadą mamy z dziećmi z granicy do Jasła. Okazało się, że nie jest przygotowane dla nich żadne miejsce. A my mamy taką możliwość przyjęcia ludzi. Na początku miało to być tylko kilka dni, ale okazało się, że w Jaśle miejsce dla uchodźców nadal nie jest przygotowane i mieszkają u nas

– tłumaczy przełożony księży saletynów.

– Wszystko odbyło się bardzo spontanicznie, bez wcześniejszych ustaleń. Dzwonili do nas, pytali. Szybka decyzja na tak i jesteśmy razem

– uśmiecha się duchowny.

Ochronić dzieci

Gdy pierwsze rakiety spadły w okolicach Lwowa Julia Doskicz z trzema koleżankami, siostrą i babcią postanowiły uciekać do Polski. Długo się nie zastanawiały. O Polsce miały dobre zdanie z różnych wcześniejszych kontaktów, rozmów ze znajomymi i własnych doświadczeń. Wiedziały, że w naszym kraju będą bezpieczne.

– Najważniejsze, żeby ochronić i uratować dzieci. To był główny powód naszej ucieczki

– podkreśla Julia Doskicz. Do Dębowca dotarła z dwojgiem swoich małych pociech – 5-letnią Anną i 7-letnim Władysławem. Mąż został w obronie terytorialnej.

Jej koleżanka Julia Senczyszyn, również lwowianka, mieszka u saletynów z dwoma małymi synami – 8-letnim Tarasem i o rok starszym Danylo. Zdecydowały przedostać się do Polski nie przez ukraińsko – polskie przejścia graniczne w Korczowej, Medyce czy Krościenku, tylko trochę okrężną drogą przez Węgry i Słowację.

– Gdy dowiedziałyśmy się, że w kolejce do granicy trzeba stać trzy doby, pojechałyśmy do Użgorodu, stamtąd na Węgry i przez Słowację do Polski. Wjechałyśmy do waszego kraju przez Barwinek

– opowiada Julia Senczyszyn.

Nie chcą żyć jak w Rosji

Znalazły się w bezpiecznym miejscu, ale myślami są ciągle na Ukrainie. Śledzą doniesienia medialne z heroicznie broniącej się ojczyzny. Dzwonią do swoich domów, pytają co dzieje się we Lwowie. Telefony i internet działają. Zostali tam ich mężowie w obronie terytorialnej, rodzice, dziadkowie. Lwowianki przyznają, że starsze osoby nie chcą uciekać, bez względu na wszystko wolą zostać u siebie. Są przerażone barbarzyństwem wojsk rosyjskich. Po ataku na szpital w Mariupolu mówią o najeźdźcach - mordercy. Nie mogą powstrzymać łez, gdy widzą tak potworne zdjęcia ze swojego kraju, niszczonego z premedytacją. Oburzają ich kłamstwa Kremla, że wojny nie ma, że młodzi żołnierze pojechali na ćwiczenia. Nie mogą uwierzyć, że naród rosyjski dał się tak ogłupić. Po cichu liczą, że Rosjanie wyjdą na ulice, ale nie kilkadziesiąt czy kilkaset osób na demonstracji, bo małe grupy łatwo aresztować, wsadzić do więzień, tylko tysiące w dużych miastach. Nie łudzą się, że nastąpi to szybko, to Rosjanie są potwornie zastraszeni. Nie wierzą też, że jakiekolwiek rozmowy cokolwiek zmienią. Wierzą natomiast, że Ukraina obroni swoją niepodległość pod przywództwem prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.

– Nie chcemy żyć tak jak w Rosji, ale tak jak w Polsce, Niemczech czy innych krajach Europy

– podkreśla Julia Senczyszyn. Jest przekonana, że Ukraina nie podda się nigdy, przetrwa rosyjską nawałnicę.

– Ukraina jest tak mocno zjednoczona jak nigdy. Duch w narodzie jest tak bojowy, że na sto procent zwyciężymy. Putin nienawidzi Ukrainy, szczególnie jej zachodniej części. Mści się na nas, bo chcemy żyć inaczej, mamy własną kulturę, język, bliżej nam do was, Polaków i innych państw zachodnich niż do Rosji

– mówi Julia Senczyszyn i pokazuje w telefonie rosyjski propagandowy filmik blogerki, która na sankcje gospodarcze odpowiada demonstracyjnym niszczeniem telefonu oraz markowych ciuchów zachodnich firm. Na nagraniu widać z jaką odrazą wrzuca wszystko co wcześniej zniszczyła do kontenera na śmieci, bo to towar wyprodukowany w krajach wrogich Rosji.

– Czy ona normalna. Tak właśnie ogłupia się Rosjan. Straszna propaganda

– śmieje się lwowianka.

Tęsknią za domem

Uchodźczynie są pod wrażeniem polskiej gościnności, życzliwości, zewsząd płynących słów otuchy i pocieszenia w tych trudnych chwilach. Nie spodziewały się tak bezinteresownej pomocy od obcych ludzi. Jednak tęsknią za domem, najbliższymi. W ich oczach pojawiają się łzy.

– Pytałem ich co chcą, czego potrzebują, to przez pierwsze trzy dni tylko chciały wracać do domu

– mówi ks. Paweł Raczyński.

– Jest nam tutaj bardzo dobrze

– podkreślają lwowianki.

– Na razie muszą się męczyć w reżimie klasztornym

– śmieje się kustosz sanktuarium.

Superior dębowieckich saletynów zaznacza, że doświadczają bardzo dużej życzliwości od wielu osób.

– Nawet nie ogłaszaliśmy, że mamy uchodźców. Ludzie sami się dowiedzieli, deklarują pomoc, a także naukę języka polskiego czy organizowanie zajęć dla dzieci. Mamy dużo zapytań z urzędu gminy, od pana wójta. Wiele osób interesuje się losem ludzi uciekających z kraju objętego wojną. Widzimy potrzebę takich zajęć, mimo trudnych chwil, żeby uchodźcy mogli funkcjonować. Ufam, że uda się załatwić szkołę dla dzieci

– zaznacza duchowny.

W Dębowcu cenią sobie spokój. W trosce o swoje dzieci w Polsce znalazły wręcz idealny azyl. Dla młodych ludzi wojna jest ogromną traumą, która może zrujnować psychikę na całe życie. W grupie uciekinierów jest między innymi 13-letnia Wiktoria. Na dźwięk syreny strażackiej zareagowała przerażeniem. Trzeba było ją uspokajać i długo tłumaczyć, że to nie jest żaden alarm, że nie musi uciekać do schronu.

Lwowianie nie przypuszczali…

Julia Senczyszyn, która we Lwowie pracowała w biurze podróży, mówi, że większość ludzi nie wierzyła, że Putin zaatakuje Ukrainę. Przyznaje, że owszem dużo się o tym mówiło, że armia rosyjska koncentruje się blisko granic, ale że dojdzie to ataku na taką skalę, to raczej nikt nie przypuszczał. Mieli nadzieję, że Rosja będzie obawiała się reakcji państw zachodnich i USA.

– Jeszcze trzy dni przed wybuchem wojny do agencji turystycznej przychodzili ludzie i planowali wycieczki, wczasy. Doradzali się mnie, gdzie podczas wakacji lepiej pojechać, na przykład do Egiptu czy może do innych ciepłych krajów. Ludzie mieli plany, swoje marzenia. Nikt wtedy nie myślał o wojnie, nikt nie przypuszczał, że Putin jest takim szaleńcem

– kręci głową z niedowierzaniem Julia.

Przeczekać wojnę i wrócić

Co będzie z nimi dalej? Teraz jeszcze nie wiedzą, ale są dobrej myśli, że wszystko się dobrze skończy i ułoży.

– Nie chcemy jechać dalej i szukać nowego lokum w Polsce, w innym regionie waszego kraju. Chcemy być możliwie najbliżej domu, bo wierzymy, że wrócimy do Lwowa. Celowo wybraliśmy takie miejsce, żeby było blisko. Bo to przecież z granicy tylko kilkadziesiąt kilometrów

– podkreśla Julia Doskicz. Jej imienniczka mówi wprost:

- Dobrze nam u was. Dziękujemy Polsce za okazane serce i pomoc. Nie chcemy jednak być uchodźcami, nie chcemy wyjeżdżać do innych krajów w Europie. Chcemy wrócić do domu, do Lwowa, do swoich bliskich, do rodzin, pracy. Ukraina to przecież nasza ojczyzna. Wszystko przecież tam zostawiłyśmy…

Julia Doskicz ma to szczęście, że nadal pracuje, tylko zdalnie. Firma, w której jest zatrudniona, produkuje opakowania tekturowe i papierowe, sprzedawane również do Polski. Natomiast od Julii Senczyszyn emanuje pozytywne myślenie i ogromna wiara w wyparcie wroga z Ukrainy.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć kiedy skończy się krwawa wojna za naszą wschodnią granicą, bo prezydent Rosji stosuje metody wyniszczenia narodu ukraińskiego, sprawdzone we wcześniejszych wojnach w Gruzji czy Czeczeni. Polityka spalonej ziemi dla pięknego, pełnego zabytków Lwowa, byłaby katastrofą. Mieszkanki tego miasta, które uciekły w trosce o swoje potomstwo, mają nadzieję, że do tego nie dojdzie. Wierzą w siłę, bohaterstwo żołnierzy ukraińskiej armii wspieranych przez ludność cywilną. W Dębowcu chcą przeczekać wojnę.

Ksiądz Paweł Raczyński nie wie czy do Domu Rekolekcyjnego trafią kolejni uchodźcy. Placówka ma pełne obłożenie w weekendy. Wtedy do Dębowca zjeżdża, od piątku do niedzieli, po 90 osób i wszystkie miejsca są zajęte.

– Nie wiemy co będzie dalej. Może być bardzo trudno i trzeba będzie wtedy wszystko tak zmieniać, żeby mógł funkcjonować dom rekolekcyjny i była pomoc dla uchodźców

– tłumaczy kustosz.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto