Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Petarda oderwała 27-letniej Sylwii z Błażkowej powiekę, kobieta nie widzi na prawe oko

Grzegorz Michalski
Grzegorz Michalski
Sylwester na Górze Liwocz to już tradycja. Pytanie, czy puszczanie fajerwerków jest konieczne...
Sylwester na Górze Liwocz to już tradycja. Pytanie, czy puszczanie fajerwerków jest konieczne... Archiwum
To miał być spokojny sylwester. Rodzina Czaplów z Błażkowej zapamięta go do końca życia. Petarda wystrzeliła obok 27-letniej Sylwii. Dziewczyna dostała w głowę. Przez 2 godziny lekarze walczyli, by przyszyć jej powiekę. Potem był długi pobyt na szpitalnym oddziale i diagnoza - Sylwia nie widzieć na prawe oko.

Dziewczyna usłyszała, że jej oko nie nadaje się do leczenia, a jedynym sposobem na poprawienie wzroku jest modlitwa. - Jesteśmy załamani - nie ukrywa Lucyna Czapla, matka dziewczyny. Sylwia miała plany. Pracowała w Holandii. 6 stycznia chciała tam znów wyjechać, do końca miesiąca miała opłacone mieszkanie. Wszystkie marzenia legły w gruzach.

To był moment

Do wypadku doszło podczas sylwestra na Górze Liwocz. O godz. 23 na szczycie góry rozpoczęła się msza święta, a po niej organizatorzy zaprosili na pokaz sztucznych ogni.

- Nie wiem co nas tam ciągnęło - zaczyna Lucyna Czapla, matka 27-letniej Sylwii. Przed północą cała rodzina wyszła na platformę widokową. - Strasznie wiało, więc szybko zeszliśmy do samochodu. Do północy zostało tylko 5 minut, więc postanowiliśmy podejść przed kaplicę, żeby zobaczyć pokaz sztucznych ogni - opisuje sylwestrowe zdarzenie Lucyna Czapla. Zgromadzeni stanęli półokręgiem przed wejściem do kaplicy. - Przystanęliśmy jak wszyscy i patrzyliśmy w górę - relacjonuje matka 27-latki.

W pewnym momencie petarda odbiła się od ramienia krzyża i spadła obok rodziny.

- To były sekundy. Zanim zobaczyłam, że coś leży, petarda wystrzeliła - opisuje L.Czapla. Siła uderzenia była tak duża, że jedna z córek do dzisiaj ma na udzie ogromnego siniaka. Strażak przechodzący obok relacjonuje, że miał uczucie, jakby go ktoś uderzył kijem. Ale prawdziwa tragedia dotknęła drugą córkę pani Lucyny, Sylwię.

- Starsza córka od razu po wybuchu złapała się za głowę i powtarzała „moje oko, moje oko”. Krew lała się strumieniami... - urywa zrozpaczona matka. Ludzie szybko zareagowali. Ktoś zadzwonił na pogotowie, ktoś inny podał chusteczki, by zatamować krwawienie. Liczyła się każda minuta.

Najpierw badanie, potem zabieg

Z jasielskiego szpitala na sygnale wyjechała karetka. Żeby przyspieszyć dojazd do szpitala, rodzina zjechała samochodem z góry i oczekiwała na ambulans przy głównej drodze. Sylwia szybko trafiła w ręce ratowników. Ci w pierwszej kolejności sprawdzali, czy kobieta nie straciła oka.

- Wydawało nam się, że podróż do szpitala trwa wieki - relacjonuje matka 27-latki. Karetka od razu pojechała do Krosna. Tam Sylwia trafiła na oddział okulistyczny. Najpierw zrobiono jej tomograf głowy, żeby wykluczyć uszkodzenia czaszki. Później trafiła na stół zabiegowy. Przed dwie godziny trwała walka o jej oko.

- Wszyscy myśleliśmy, że po takim uszkodzeniu powieki Sylwia nie będzie mogła nią normalnie poruszać. Na szczęście trafiła w dobre ręce. Pani doktor, która szyła córce powiekę, zrobiła to perfekcyjnie - mówi Lucyna Czapla.

Sylwia 10 dni spędziła na oddziale okulistycznym. Niestety, powieka, to nie jedyny problem. 27-latka praktycznie nie widzi na prawe oko. Wybuch uszkodził naczyniówkę i siatkówkę - narządy, które odpowiadają za widzenie. Po wyjściu ze szpitala w Krośnie, kobieta pojechała do specjalisty w Lublinie. Lekarz nie daje większych szans na odzyskanie wzroku - z medycznego punktu widzenia jest to praktycznie niemożliwe. - Stwierdził, że została nam już chyba tylko modlitwa - ucina Lucyna Czapla.

27-letnia Sylwia jest w bardzo złym stanie psychicznym. Trudno jej rozmawiać o sylwestrowym wieczorze i jego konsekwencjach. Nie wierzy, że coś takiego ją spotkało. Nie może się z tym pogodzić.

Kto odpowie za tragedię Sylwii?

Jak przekazał nam Andrzej Konopka, Naczelnik Wydziału Rozwoju, Promocji i Spraw Społecznych Starostwa Powiatowego w Jaśle, wydarzenie było współorganizowane przez starostę jasielskiego, wójta gminy Brzyska i kustosza Sanktuarium na Górze Liwocz oraz Stowarzyszenie Kobiet Gminy Brzyska „Liwoczanka”.

Informacje, które podał Konopka, widnieją też na plakacie, który informuje o imprezie. Wójt gminy Brzyska zaprzecza, że był w komitecie organizacyjnym. - Gmina nie miała udziału finansowego, w tym nie wynajmowała żadnych fajerwerków - podkreśla Rafał Papciak, wójt gminy.

Kto zatem kupił fajerwerki? Za kwotę 1200 złotych sztuczne ognie kupiło Starostwo Powiatowe w Jaśle. Odpalaniem zajmował się przedstawiciel firmy, od której kupiono sztuczne ognie.

- Nie będę tej sprawy komentować - skwitował przedstawiciel przedsiębiorstwa, które sprzedało fajerwerki. Władze starostwa twierdzą, że wydarzenie nie było imprezą masową. - W związku z tym nie zachodziła ustawowa konieczność dokonywania zabezpieczenia medycznego ani opłacenia ubezpieczenia - wyjaśnia A.Konopka.

Fajerwerki w środku rezerwatu

Na wielu imprezach sylwestrowych odchodzi się od stosowania materiałów wystrzałowych. Inaczej było na Górze Liwocz i to mimo tego, że teren znajduje się w środku rezerwatu przyrody i obszaru chronionego Natura 2000. Dlaczego? Obszar, gdzie odbywał się sylwester należy do Parafii Błażkowa.

- Nikt nie występował do nas o zgodę, bo by takiej nie dostał. Takie rzeczy w lesie czy w pobliżu lasu są zabronione - przekazał nam Artur Paczkowski, Nadleśniczy Nadleśnictwa Kołaczyce. Z informacji, do których dotarliśmy wynika, że puszczanie sztucznych ogni na Górze Liwocz nie odbywało się pierwszy raz. Już w 2006 r. w mediach pojawiło się zaproszenie na sylwestra.

- Mam żal do organizatorów. Poszliśmy zobaczyć fajerwerki i liczyliśmy, że będzie bezpiecznie. Starosta robi sobie zdjęcie z pierwszy dzieckiem urodzonym w Jaśle, to mógł też przyjechać do córki, jak leżała w szpitalu. Nikt nie raczył nas nawet zapytać co się stało - ubolewa matka Sylwii.

Wypadek pod lupą śledczych

Sprawa Sylwii trafiła na policję. Śledczy zajęli się sprawą po zawiadomieniu ich przez matkę poszkodowanej 27-letniej Sylwii Czapli.

- Prowadzimy w tej sprawie czynności sprawdzające, między innym pod kątem narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu - przekazał nam podkomisarz Piotr Wojtunik z Komendy Powiatowej Policji w Jaśle. Kto odpowie za dramat młodej dziewczyny? Dlaczego miejsce, gdzie puszczano fajerwerki nie było dobrze zabezpieczone? Czy w końcu władze, które odpowiadały za organizację pokażą ludzką twarz, wyjdą zza biurka i odwiedzą poszkodowaną?


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto