Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wierdakowie: Syn wyrzucił nas z domu. Budowaliśmy go razem

Jakub Hap
Jakub Hap
Pani Grażyna i pan Andrzej twierdzą, że to oni zapewnili zdecydowanie większą część funduszy na budowę. Syn zapewnia, że jego wkład był bardziej znaczący.
Pani Grażyna i pan Andrzej twierdzą, że to oni zapewnili zdecydowanie większą część funduszy na budowę. Syn zapewnia, że jego wkład był bardziej znaczący. Jakub Hap
Grażyna i Andrzej Wierdakowie sprzedali mieszkanie i cały domowy budżet przeznaczyli na inwestycję, na którą namówił ich syn. Przez rodzinny konflikt i umowę „na gębę” zostali z niczym.

Pan Andrzej zawsze wzbraniał się przed zaciągnięciem kredytu. Ale kiedy propozycja wyszła od syna i miała być z korzyścią dla sześciu bliskich sobie osób, prawie dekadę temu zmienił zdanie.

- Zajmowaliśmy z żoną i najmłodszym, wtedy nastoletnim synem własnościowe mieszkanie na os. Rafineria w Jaśle. Jako że myśleliśmy o kupnie domu do remontu, jeden ze starszych synów zaproponował, że może by tak połączyć siły, fundusze i razem się budować. Przekonał nas - opowiada Andrzej Wierdak.

Budowa domu, składającego się z dwóch odrębnych kondygnacji z wspólnym wejściem, rozpoczęła się na działce należącej do jego żony. W Osobnicy.

- Koszty formalności, wstępnych robót zostały pokryte z naszego budżetu, tzn. mojego i żony. M.in. za pieniądze uzyskane ze sprzedaży domu w stanie surowym, który mieliśmy. Gdy fundusze się skończyły, trzeba było wziąć kredyt. Zgodnie z planem zaciągnął go syn, do którego miała należeć połowa domu, całe piętro, lecz umowa była taka, że spłacać będziemy go pół na pół. Przystaliśmy na układ, którego bolesne skutki teraz ponosimy. Zgodziliśmy się, by odtąd on był jedynym inwestorem, matka zrzekła się tego statusu, przepisała na niego działkę. Syn przekonywał, że wyłącznie dzięki takiemu rozwiązaniu bank udzieli mu kredytu, i udzielił. Wcześniej uzyskaliśmy zapewnienie, że po zakończeniu budowy formalnie odzyskamy połowę domu, którą kiedyś przejmie najmłodszy syn, przejmując jednocześnie nasze zobowiązanie, czyli 1/2 miesięcznej raty

- tłumaczy pan Andrzej.

Pieniądze z kredytu wystarczyły na wykonanie fundamentów, ścian, zadaszenie domu.

- Na tym etapie, gdy budynek był jeszcze w stanie surowym, w zasadzie zaczął się i jednocześnie skończył wkład w budowę syna-inwestora - twierdzi pan Andrzej. Zapewnia, że główne koszty wykończenia pokryte zostały z funduszy, które uzyskał z małżonką pospiesznie sprzedając mieszkanie. - Dzięki temu, jesienią 2012 r. wszyscy mogliśmy już zamieszkać w nowym domu

- wtrąca pani Grażyna.

„Kazał wypier***”

Pierwsze lata życia dwóch rodzin pod jednym dachem upłynęły bez większych konfliktów. Rodzice co miesiąc przekazywali synowi 600 zł na opłacenie połowy należności wobec banku, w takich samych proporcjach opłacali koszty mediów. Kością niezgody okazały się dążenia pana Andrzeja i pani Grażyny, by zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, stali się pełnoprawnymi właścicielami 1/2 domu. Choć - jak mówią - ten, który miał do tego doprowadzić, zapewniał, że przecież nie wyrzuci ich z domu, bez aktu własności nie byliby spokojni o los najmłodszego potomka. To właśnie Patryk Wierdak stał się pierwszą ofiarą rodzinnych nieporozumień.

- Brat zaczął uprzykrzać mi życie. Nie podobało mu się to, że myśląc o przyszłości, planowałem przebudowę parteru, gdzie przecież on nie mieszkał. Chciał rozporządzać tym, co zarobiłem, wtrącał się w moją prywatność, dochodziło nawet do tak absurdalnych zachowań, jak zmienianie wody w kotłowni na lodowatą, kiedy się kąpałem. W końcu kazał mi „wypier***”. Dałem za wygraną. Wyprowadziłem się

- wzdycha Patryk.

Pani Grażyna i jej mąż niestrudzenie próbowali nakłonić starszego syna, by zrobił, co obiecał. Bez skutku. Jak mówią, na nic zdały się argumenty, że to oni w głównej mierze sfinansowali budowę, że była umowa, z której wywiązują się co miesiąc płacąc 600 zł raty. Czuli się oszukani, jednak łudzili się, że w końcu pojadą wspólnie do notariusza. Zamiast tego końcem ub. roku odebrali pismo... z wezwaniem do dobrowolnego opuszczenia domu. Niedługo później syn złożył pozew o ich eksmisję.

- Stwierdził, że skoro nie chcemy odpuścić, to wyrzuci nasz domu. Przez pewien czas ignorowaliśmy jego żądania, wierząc, że się opamięta. Wtedy zaczęło się piekło. Nękał nas na każdym kroku. Wyłączył połowę ogrzewania, gdy wybuchła pandemia rozłączał telewizor, bym nie mogła obejrzeć niedzielnej mszy. Żądał nawet płacenia mu za wynajem części domu. Robił wszystko, byśmy się wynieśli, nie wytrzymując psychicznie. Dopiął swego

- wspomina pani Grażyna.

Gdy szukając spokoju przenieśli się do mieszkania wynajętego w Jaśle, okazało się, że syn pozbawił ich swobodnego dostępu do rzeczy zostawionych w Osobnicy. Wymienił zamki w drzwiach. Ale oni nie zamierzają składać broni.

- To, że na papierze nie jesteśmy współwłaścicielami, nie zamyka nam drogi do walki o sprawiedliwość. Przeznaczyliśmy na dom całe oszczędności, sprzedaliśmy mieszkanie, dzięki czemu syn i jego rodzina mogli spełnić swe marzenie. Nawet meble kuchenne im kupiliśmy, telewizor, a tak nam podziękował. Jesteśmy załamani, rozczarowani. Zranieni. Sam potrzebowałem wsparcia psychologa, nie potrafię udźwignąć tego, co na nas spadło. Ale nie poddamy się, prawo daje możliwość cofnięcia darowizny i przeniesienia własności, nasz pełnomocnik podjął już działania w tym kierunku. Cel to odzyskać taką części pieniędzy, która wystarczyłaby na zakup małej kawalerki. To nam wystarczy, choć straciliśmy dużo więcej

- podkreśla pan Andrzej.

Druga strona: to nie tak

Syn, który zastrzegł, aby nie podawać jego imienia i nazwiska, podważa wiarygodność wersji zdarzeń przedstawionej przez rodziców. Zaprzecza, że zostali przez niego w jakikolwiek sposób oszukani, a ich wkład w budowę sprowadził się tylko do wykończenia parteru (pozostałe prace - jak twierdzi - zostały wykonane za pieniądze z kredytu, który zaciągnął). Zdaniem mężczyzny rodzice odmówili wspólnego spłacania kredytu mimo umowy, a w przeszłości na pewien czas zrezygnowali z opłacania „jakichkolwiek rachunków za zużywane przez siebie media”. W jego opinii to te kwestie miały stać u podstaw sporu. (Wierdakowie potwierdzają, że od kiedy zmuszeni byli opuścić dom, nie dokładają się do spłaty zobowiązania, i nie zamierzają tego robić do sądowego rozstrzygnięcia sprawy; wcześniej dwukrotnie nie opłacili swojej części raty, wyrażając w ten sposób sprzeciw dla nierespektowania warunków umowy przez drugą stronę).

Syn zapewnia, że w żaden sposób nie niepokoił i nie nękał rodziców, a dom opuścili dobrowolnie. Podkreśla, że nie byli zainteresowani 70 tys. zł, które zaproponował im w ramach ugody (jego zdaniem to suma „znacząco przewyższająca” faktyczny wkład pani Grażyny i pana Andrzeja w inwestycję, choć jak szacują Wierdakowie ich wkład był co najmniej trzykrotnie wyższy). Z kolei fakt, że zaskarżyli sądowe umorzenie postępowania eksmisyjnego ma dowodzić, iż to oni, nie syn „dążą do eskalacji konfliktu”.

Jak tłumaczy pełnomocnik Wierdaków, owe zaskarżenie dotyczy kwestii proceduralnych, niezwiązanych z przedmiotem sprawy; chodzi o niezasadne - w ich ocenie - obciążenie pani Grażyny i pana Andrzeja kosztami sądowymi. Do tematu wrócimy.

ZOBACZ TAKŻE: "Od 10 lat w polskim Kościele uczymy się podejmowania działań w tym niełatwym procesie". Episkopat Polski o pomocy dzieciom molestowanym przez duchownych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto