Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wojciech Myśliwiec z Czarnych Jasło: to była fantastyczna przygoda

Bogdan Hućko
Bogdan Hućko
Wojciech Myśliwiec z Czarnych Jasło zakończył przygodę z piłką nożną. Nam opowiedział czym dla niego był i jest futbol, o marzeniach, zrealizowanych celach, sukcesach i porażkach, idolu z dzieciństwa i planach na najbliższą przyszłość.

- Po ilu latach wiesza Pan buty piłkarskie na przysłowiowym kołku?
- Po ponad 25 latach, z czego dziesięć spędziłem w Gaudium Łężyny. Trafiłem do tego klubu w wieku 26 lat. Byłem wtedy w najbardziej optymalnej formie. Graliśmy w klasie okręgowej, z której spadliśmy. Prezes Czarnych zaproponował mi grę, że przydam się drużynie. Zgodziłem się od razu, bo – nie ukrywam – że był to mój zamiar, żeby jeszcze kiedyś tutaj wrócić jako zawodnik. Cztery pełne sezony w Czarnych minęły bardzo szybko. Myślę, że swoją szansę wykorzystałem.
- Nie za wczesna decyzja o rozstaniu ze sportem?
- Wydaje mi się, że nie, bo po pierwsze młodzi deptają po piętach. Jestem już w takim momencie mojego życia, że tej drużynie nie mogę dać tyle, ile bym chciał. Fizycznie czuję się już dużo gorzej niż cztery lata temu. Serce by chciało, ale metryki nie oszukamy. Dłużej muszę się regenerować. Treningi są dla mnie coraz bardziej wyczerpujące. Pracę mam też chodzoną. W domu dzieci potrzebują coraz więcej czasu i trzeba im poświęcić więcej uwagi. Ciężko to wszystko pogodzić. Zostawiam drużynę w takim momencie, że młodzi będą grać pierwsze skrzypce. Uważam, że podjąłem dobrą decyzję. Myślałem o tym już od pewnego czasu. Ponad rok ta decyzja dojrzewała we mnie. Podziwiam na przykład takiego Irka Zarzykę, super napastnika, charakternego zawodnika, starszego ode mnie, który nadal gra, chce pomóc drużynie. Łza pojawiła się podczas pożegnania (20 sierpnia przed meczem Czarnych Jasło z Bukowianką Bukowsko – przyp. red.). Akurat w tym miejscu. Miałem 12 lat i tutaj przyszedłem na pierwszy trening i tu skończyłem.
- Jak na wychowanka Czarnych przystało…
- Jestem z rocznika 1984. Zaczynałem grać w piłkę w Nafcie Jasło, bo taka wtedy była rejonizacja. Poszczególne szkoły były dzielone między kluby. Jako uczeń Szkoły Podstawowej nr 4 w Jaśle trafiłem do Nafty. Dostrzegł mnie trener Antoni Wanat. Szybko mnie wyłowił, ustawiał w grze na pozycji obrońcy. W młodym wieku miałem cechy przywódcze, co podobało się trenerowi. Po połączeniu Rafinerii Jasło z Czarnymi grywałem na lewej obronie i na środku. Po skończeniu wieku juniora nie mogłem się przebić, bo w Czarnych była bardzo mocna ekipa. Trochę się obraziłem na piłkę, nie wiedziałem co chce dalej robić, iść do pracy, studiować, jak to wszystko pogodzić. Rozłąka trwała cztery lata i postanowiłem sportowo się odbudować. Nie chciałem grać w drużynach klasy B czy C, bo uważałem, że to jeszcze za wcześnie dla mnie. Trafiłem na bardzo fajnych trenerów – Piotra Samborskiego, Roberta Mastaja, który prowadził wtedy Gaudium Łężyny. Trafiłem na fajnych ludzi, byłych zawodników Czarnych. Mieliśmy niezłą ekipę.
- Pierwszym trenerem był Antoni Wanat?
- Wprowadzał mnie do piłki, uczył podstaw. Trenował mnie także dwa lata świętej pamięci Julian Jachym, który miał z nami 10-12-latkami zajęcia. Potem trafiłem do niego ponownie w wieku juniora. Byłem też pod skrzydłami Ryszarda Tulei. Największy wpływ miał na mnie i natchnął, dał wiarę, że mogę coś więcej osiągnąć niż kopanie do rosołu, Robert Mastaj. Zawsze mi powtarzał, że to jeszcze nie czas na zakończenie przygody z piłką. Gdy dostałem telefon z Czarnych, to mi powiedział, że bez problemów sobie poradzę, tylko muszę trenować i sam się przekonam, że to nie są nie wiadomo jak wygórowane cele. Nie pomylił się, byłem w Czarnych, jakąś tam rolę odegrałem w drużynie, myślę, że pozytywną. Zawsze będę bardzo mile wspominał pobyt w Czarnych.
- Zawsze grał Pan w defensywie, tylko na różnych pozycjach.
- Tak. Na lewej, na prawej, na środku. Byłem uniwersalnym zawodnikiem, ale najlepiej czułem się na pozycji półlewego obrońcy. W Czarnych grałem także na prawej obronie, czasami nawet w pomocy. Trener Adam Domaradzki próbował mnie na lewej obronie, z różnym skutkiem, raz lepiej, raz gorzej. Ta drużyna była najmocniejsza w jakiej grałem. Charakterologicznie też super chłopaki. Nie mówię tylko o Patryku Frycu czy Dawidzie Florianie, ale też o młodych. W Czarnych jest dobry klimat do gry w piłkę. Jeżeli ktoś chce pracować, doskonalić swoje umiejętności, to ma takie możliwości. Poprawiła się baza treningowa. To dobre miejsce, bo są trenerzy, zaplecze, podejście do piłki inne niż w okolicznych klubach.
- Co dała Panu piłka nożna?
- Mnóstwo cudownych wspomnień. Trochę Polski też się zjeździło. Poznałem wielu ludzi, bardzo dużo znajomych, dalszych i bliższych przyjaciół, z którymi utrzymuje kontakty. Nawet po latach spotykam ludzi, z którymi grałem w piłkę 15 lat temu. To sympatyczne. A ponadto piłka dała mi bardzo dużo życiowej dyscypliny. Można nie mieć super warunków do gry w piłkę, bo nigdy takich nie miałem, ale charakterem można dużo osiągnąć. Bardzo to lubiłem od dziecka. Rywalizacja mnie pociągała i to mi zostało do dzisiaj. Lubię rywalizować, sprawdzić się i wyznaczać sobie jakieś cele. Zawsze moim celem było zagranie w barwach Czarnych w IV lidze i to udało mi się osiągnąć. Byłem bardzo zadowolony z siebie. Uważam, że osiągnąłem ten cel tylko i wyłącznie ciężką pracą. Piłkarsko w drużynie są zawodnicy trzy razy lepsi ode mnie, ale trzeba też dać serducho na boisku, żeby wszystko dobrze funkcjonowało.
- Jak Pan trafił do sportu?
- Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Na pierwszych lekcjach wuefu w szkole trenerzy szukali utalentowanych chłopaków. Wtedy wszyscy kopali w piłkę, ale każdy na innym poziomie. Lepsi trafiali do grup młodzieżowych w klubach. Mnie nikt nie namawiał, nie ukierunkowywał, tak jak teraz robią to rodzice, zawożą dzieci na treningi do szkółek. Po prostu grało się w piłkę. Każdy kopał i miał swojego idola. Wzorowałem się wtedy na Maldinim (Paolo Maldini, włoski piłkarz, grający na pozycji obrońcy, przez całą karierę występował w AC Milan, którego był kapitanem. Z reprezentacją Włoch zdobył wicemistrzostwo świata w 1994 roku, brązowy medal mistrzostw świata w 1990 roku i wicemistrzostwo Europy w 2000 roku – przyp. red.). Był lewonożnym jak ja. Moja druga ksywka to Maldini. Nigdy się z tym nie kryłem, że to był mój idol z dzieciństwa. Każde pokolenie ma swoich bohaterów. Moja droga do sportu była taka sama, jak każdego dzieciaka w tamtych latach.
- Zagrał Pan wiele meczów. Czy jakiś utkwił Panu szczególnie w pamięci?
- Akurat nie grałem w tym meczu, ale pojedynek Czarnych ze Stalą II Stalowa Wola w IV lidze podkarpackiej. Na sztucznej murawie wozili nas tak, że nie wiedzieliśmy jak się nazywamy. Przegrywaliśmy 1-4 i doprowadziliśmy do remisu 4-4. Drużyna pokazała charakter. Nikt na nas nie stawiał, a udało się uratować remis. Gdyby „stalówka” wykorzystała sytuacje, to byłoby dziesięć, bo bardzo kiepsko wyglądaliśmy na ich tle.
Natomiast w meczach, w których grałem, to wygrana w derbach z Ekoballem Stalą Sanok 2-0, a Czarni w historii pojedynków z tą drużyną rzadko wygrywali. Każde derby mają swój smak. Bardzo żałuję meczu w Pucharze Polski z Karpatami Krosno, z którymi przegraliśmy 0-1. Była otoczka, kibice, wszystko super. Dla takich meczów przyszedłem do Czarnych, żeby grać właśnie takie mecze.
- Zostaje Pan przy piłce nożnej czy to jest całkowity rozbrat?
- W jakimś tam sensie zostanę. Chłopaki mocno mnie namawiają, żebym pomógł w klubie. Nie wykluczam tego, chciałbym pomóc. Najpierw muszę odpocząć, trochę zadbać o swoje zdrowie, bo jestem w trakcie leczenia kolana. Sztuczna płyta i treningi, to mnie mocno wyeksploatowało. Gdy skończę leczenie i wszystko będzie w porządku, to myślę, że chłopaki będą mogli na mnie liczyć. Może trochę z drugiego siedzenia, bez afiszowania się, obnoszenia się z tym, ale chciałbym robić swoje.
A jeżeli chodzi o zabawę w piłkę, to myślę, że już tylko w wydaniu orlikowym. Ludzie w moim wieku czy starsi, mają kulturę gry trochę inną. Mniej się biega, więcej uważa na kości, a nadal gra cieszy tak samo.
- Z niższych lig nie kuszą?
- Kuszą mocno, ale od razu powiedziałem i taki też poszedł przekaz, że byłem nie do wyjęcia z Czarnych, bo tutaj chciałem zakończyć i słowa dotrzymałem. Nie będę się rozdrabniał, szukał pieniędzy i grania po niższych ligach, bo nie jest mi to do niczego potrzebne. Uważam, że trzeba zejść ze sceny w odpowiednim momencie, na swoich zasadach. Nikt mnie z klubu nie wyrzucał, powziąłem sam decyzję. Byłem nawet przekonywany, że może zostanę jeszcze rok, żeby przekazać doświadczenie młodym. Myślę, że to najlepszy czas. Nie chciałem być karykaturą samego siebie.
- Gdyby przyszło Panu podsumować 25 lat gry w piłkę jednym zdaniem, to co by Pan powiedział?
- To była fantastyczna przygoda.
Rozmawiał
Bogdan Hućko

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto