Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Maria miała wyjść za innego. Wygrała miłość, bo… uciekła z Julianem na jednym rowerze. Małżeństwem są już 70 lat! [WIDEO, ZDJĘCIA]

Jakub Hap
Jakub Hap
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
Historia Marii i Juliana Przewoźników wzrusza, momentami bawi, ale - przede wszystkim - daje do myślenia. To lekcja o tym, co w życiu jest ważne i jak żyć, by być szczęśliwym. 90-latkom z Jasła stuknęła niedawno 70. rocznica ślubu. Nie pozwolili na oszukanie przeznaczenia.

Znali się „od dziecka”. Obydwoje pochodzą z podjasielskiej Błażkowej, uczęszczali do jednej szkoły. Ale nie od razu wpadli sobie w oko. Zaiskrzyło, gdy jako 20-latkowie spotkali się na weselu kuzynki pana Juliana w maju 1953 r. Zaczęli randkować, ale… potajemnie, gdyż Maria - z domu Stasiak - nie była do wzięcia. Jej zmagający się z biedą rodzice wcześniej już postanowili wydać córkę za starszego o kilka lat kawalera z bogatej rodziny. Mimo że go nie kochała. Po rychłym ślubie, który został ogłoszony tradycyjnymi zapowiedziami w kościele, nowożeńcy mieli zamieszkać w domu młodego, w pobliskiej miejscowości.

Nie z rozsądku, a z serca

Plan nie wypalił na ostatniej prostej. Maria i Julian uznali, że nikt - niezależnie od pobudek - nie ma prawa stawać im na drodze do szczęścia. Po zaledwie półrocznych, umawianych w tajemnicy spotkaniach we dwoje, nie mogąc pozwolić, by rozsądek wziął górę nad miłością, zbliżający się nieuchronnie ślub zdecydowali się powstrzymać… ślubem. Pewnego październikowego dnia on pożyczył rower od kolegi, ona wsiadła na ramę i - nie informując bliskich - na dwóch chyboczących się od przeciążenia kołach ruszyli ku oddalonemu o siedem kilometrów Urzędowi Stanu Cywilnego w Jodłowej.

- Nie mieliśmy innego środka transportu - śmieje się po latach pan Julian. - A szybkie zawarcie ślubu cywilnego było jedynym rozwiązaniem, dzięki któremu mogliśmy zapobiec małżeństwu Marii z tamtym facetem. Jednak gdy dojechaliśmy do siedziby gminy, i powiedzieliśmy, że chcemy się pobrać, odesłano nas z kwitkiem. Na miejscu okazało się bowiem, że moja przyszła żona urodziła się w Januszkowicach i jej metryka jest w Brzostku. Co zrobić… Trzeba było znów wskoczyć na rower i pedałować jeszcze przez kilkanaście kilometrów. W końcu jednak udało się wszystko załatwić i zostaliśmy mężem i żoną. Świadkiem był gość, którego złapałem na ulicy. Przechodził, poprosiłem, zgodził się - relacjonuje 90-letni dziś Julian Przewoźnik.

Postawieni przed faktem dokonanym rodzice zaakceptowali urzędowo zalegalizowany związek. Choć tym ze strony panny młodej nie przyszło to łatwo, zwłaszcza ojcu.

- Chciał dla mnie dobrze. Ślub z chłopcem, którego wybrał, traktował jako okazję, coś, co sprawi, że będę dobrze zabezpieczona na przyszłość. Gdy wyznałam, co zrobiliśmy z Julianem, tata płakał jak dziecko - przywołuje chwile sprzed siedemdziesięciu lat Maria Przewoźnik.

7 listopada 1953 r. przypieczętowali małżeństwo w kościele. Ta uroczystość była już huczna, z gośćmi, furmankami, kwiatami, zabawą weselną oraz ładną, jesienną pogodą. Po ślubie przed Bogiem świeżo upieczeni małżonkowie długo się sobą nie nacieszyli. Od ich wielkiego dnia minęły niespełna trzy tygodnie, a już zostali skazani na wielomiesięczną rozłąkę. Powołany do wojska Julian służbę odbywał przez dwa lata - na północy kraju, w Braniewie. Maria wyczekiwała powrotu męża z utęsknieniem.

Gdy w końcu wrócił, wydali na świat pierwsze dziecko. Andrzej urodził się w 1956 r. Młodzi rodzice byli w siódmym niebie. Ale chwile szczęścia przeplatały się u Przewoźników z niepowodzeniami, troskami, mniejszymi i większymi dramatami. Gdy po synu doczekali się pierwszej córki, była z nimi tylko dwa miesiące. Zmarła. Mocno przeżyli tę stratę - podobnie jak wiele lat później tragiczną śmierć w wypadku samochodowym wnuczki, 25-letniej Agnieszki, córki Andrzeja i jego żony Teresy. Ból, żal, mnóstwo wylanych łez. Na takie chwile nie da się przygotować…

Błażkowa - Pruszcz - Jasło

Żyjąc w Błażkowej, w trudnych, powojennych latach trzyosobowa rodzina ledwo wiązała koniec z końcem. Mimo że Julian łapał się prac dorywczych, pomagając m.in. przy budowie fundamentów jasielskiego kościoła franciszkanów, a Maria przez kilka lat zarabiała jako szwaczka w szwalni, codziennie pokonując rowerem lub pieszo dziewiętnaście kilometrów. By polepszyć swój los, Przewoźnikowie wyjechali za chlebem do Pruszcza (potocznie Pruszcz Pomorski). W miejscowości pod Bydgoszczą żyli i pracowali dwadzieścia lat. Tam też urodziła się im córka Małgorzata. Jej ojciec wylewał siódme poty w młynie, jednocześnie prowadząc z żoną gospodarstwo, w którym m.in. hodowali trzodę chlewną oraz uprawiali buraki cukrowe.

- Pierwsze lata naszego małżeństwa przypadły na czas, kiedy w Polsce nie było kolorowo. Za rządów Gomułki prawie wszystkie zbiory, zwierzęta musieliśmy oddawać państwu, by wspomóc jego odbudowę. Dopiero za Gierka (objął władzę w 1970 r. - red.) rolnictwo zaczęło się odradzać i odłożyliśmy trochę pieniędzy, dzięki czemu mogliśmy wrócić i zamieszkać w Jaśle, wykańczając zakupiony w stanie surowym dom na osiedlu Hankówka - opowiada pani Maria.

W rodzinne strony Przewoźnikowie sprowadzili się w 1980 r. z 14-letnią wówczas córką. Pan Julian zatrudnił się w jasielskiej fabryce produkującej płyty wiórowe, przy domu - tak jak w Pruszczu - prowadził z żoną gospodarstwo. Dorosły już syn pary pozostał na ziemi bydgoskiej, gdzie żyje do dzisiaj. Oprócz dwojga własnych dzieci nasi bohaterowie wychowali również drugą Gosię, siostrzenicę pani Marii. Przed laty ciocia wzięła ją pod swój dach „na jakiś czas”, by pomóc siostrze, będącej w trudnej sytuacji. Ale została na stałe, o czym - kierując się dobrem dziewczyny - zdecydował pan Julian. Obecnie przybrana córka Przewoźników ma 51 lat, zwraca się do wujostwa mamo i tato. Małgorzata niezmiennie mieszka z nimi w nowym domu, którego budowę rozpoczęli, będąc przed 70-tką.

- Ludzie dziwili się, że w tym wieku zachciało się nam budować. Ale zrobiliśmy to i poszło nawet dość szybko. Wprowadziliśmy się cztery lata po wbiciu łopaty - podkreśla z dumą Julian Przewoźnik, który wiele prac budowlanych wykonał samodzielnie. - To jest złota rączka, wszystko potrafi zrobić, nie trzeba płacić fachowcom - komplementuje męża pani Maria.

- Nie ma takiej rzeczy, z którą tata by sobie nie poradził. Zawsze znajdzie sposób - wtrąca Małgorzata Kupczyk, wraz z mężem Bogdanem mieszkająca w domu, który rodzice przepisali im po przeprowadzce na sąsiednią posesję.

Córka Przewoźników nie ukrywa, że wiele rodzicom zawdzięcza. Zawsze troszczyli się, by dzieciom żyło się jak najlepiej.

- Miałam fajne dzieciństwo, nie pamiętam niczego, co byłoby złe. Tata jest bardzo mądry, łagodny. Gdy byłam mała, ciągle robił coś z drewna - ławki, korytka, grabie. Mama? Również pracowita. Wspominając swoje pierwsze lata, mam przed oczami obraz, jak rozwałkowuje ciasto i robi makaron, a ja siedzę obok. Albo jak szyje - robiła to non stop. Zawsze dbała o czystość w domu i wokół domu. Nikt tak starannie nie układa rzeczy w szafkach jak ona - uśmiecha się pani Małgorzata.

Patrzeć w jednym kierunku

Pytani o receptę na długoletni, szczęśliwy związek Maria i Julian Przewoźnikowie podkreślają, że nie da się go stworzyć bez chęci i zaangażowania obydwojga małżonków. By miłość przetrwała, trzeba po prostu o nią dbać. I modlić się do Boga.

- W małżeństwie, jak w życiu, bywa różnie - raz na wozie, raz pod wozem. Zdarzały się sytuacje, kiedy trzeba było się wycofać, odpuścić postawienie na swoim. Dziś młodzi ludzie często tego nie potrafią i się rozstają. A my nie po to się wiązaliśmy, by wszystko, co udało się wspólnie zbudować, zniszczyć. Zresztą zostaliśmy wychowani w przeświadczeniu, że łamanie ślubnej przysięgi to największy grzech. Ważne jest, by w każdej sytuacji umieć się dogadać i dążyć do celu, który jest wspólny. Jeśli jedno patrzy w lewo, drugie w prawo, to nic dobrego z tego nie wyniknie - zauważa pan Julian. - Wspólny język i zgoda. Zgoda musi być! - dodaje stanowczo pani Maria.

Wspominając siedem przeżytych razem dekad, Przewoźnikowie uśmiechają się na myśl o młodzieńczych potańcówkach, czasach, kiedy mieszkający obok siebie ludzie odwiedzali się bez zapowiedzi, często rozmawiali, byli bliżej niż dziś. Ale są rzeczy, których woleliby nie pamiętać - wieloletniego życia w biedzie czy katorżniczej pracy.

- Teraz żyje się lepiej, lżej. Zdrowie nam szwankuje, ale prócz tego niczego nie brakuje. Mamy opiekę, dzieci pomagają. I te kochane wnuczęta, Ewa i Wojtek. Mieszkania chyba mają już spłacone, bo jak nie, babcia dałaby na raty - żartuje pani Maria, puszczając oko w stronę córki. - Z wytęsknieniem czekamy na prawnuki, małe pisklątka, tak bardzo chciałabym jeszcze poruszać wózkiem. To jest już ten czas, że człowiek powoli szykuje się do odejścia. Moje serce pracuje już tylko na 30 procent… - wzdycha Maria Przewoźnik.

Wszystkiemu „winny” rower

90-latkowie z osiedla Hankówka niezmiennie lubią spędzać ze sobą czas. Gdy za oknem ciepło, ciągnie ich do ogrodu. Pan Julian z pasją zajmuje się roślinami. Przycina je, sadzi nowe. Żona fizycznie już nie pomoże, ale sił do dyrygowania prywatnym ogrodnikiem pani Marii nie brakuje. To zrób tak, tamto tak - to jej rola. Wiele radości małżonkowie czerpią również z wspólnych chwil w kuchni. Chodzą słuchy, że takich racuchów, jakie przyrządza pan Julian, w innym domu w Jaśle i okolicy ze świecą szukać.

Świętowania 70. rocznicy ślubu Przewoźnikowie nie planowali. Zaskoczyła ich niespodzianka, którą przygotowali dla nich z tej okazji najbliżsi. Po mszy świętej w intencji pani Marii i pana Juliana, uroczystym obiedzie był czas na życzenia, podziękowania, wspomnienia. Jeden z okolicznościowych podarunków - figurka przedstawiająca rower - mocno jubilatów wzruszył. Nie trzeba tłumaczyć dlaczego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto