Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sposób na życie Antoniego Bolka z Załęża. Dłubanie w drewnie i ciosanie w kamieniu

Bogdan Hućko
Bogdan Hućko
Antoni Bolek w niemal każdym kawałku drewna potrafi dostrzec to, na co nikt inny nawet nie zwróci uwagi
Antoni Bolek w niemal każdym kawałku drewna potrafi dostrzec to, na co nikt inny nawet nie zwróci uwagi Bogdan Hućko
Twórczość Antoniego Bolka rozsławili między innymi misjonarze, saletyni z Dębowca. Rzeźby samouka z Załęża trafiły do wielu krajów w bardzo odległych zakątkach świata.

W niemal każdym kawałku drewna potrafi dostrzec to, na co nikt inny nawet nie zwróci uwagi. Czasami protestuje, gdy domownicy chcą wszystko pociąć i wrzucić do pieca.

– Zawsze może się przydać, gdy przyjdzie mi pomysł do głowy. Mówię: zostawcie, bo ciekawie wygląda. O na przykład to

– pokazuje dwie rozwidlone lipowe gałęzie, bardziej przypominające dużą procę niż przyszłe dzieło sztuki. Uratował niemal w ostatniej chwili przed pocięciem na kawałki.

– Będzie z tego kolędnik

– uśmiecha się rzeźbiarz.

Zanikająca tradycja

Przed laty, chociaż jeszcze nie tak dawno, gdy zbliżał się adwent, to nie mógł nadążyć. Zamówień miał tyle, że musiał czasami odmawiać.

– Zapotrzebowanie na szopki było bardzo duże. Ludzie chcieli mieć Świętą Rodzinę z pasterzami, zwierzętami, trzema królami. Teraz idą do sklepu, kupią plastikowe z Chin, bo takie się im podobają

– śmieje się z wyraźną kpiną Antoni Bolek, artysta z Załęża.

– No i teraz nas także odstraszają, że to staroświeckie, niemodne

– ironizuje z trendów o ciemnogrodzie trafiających w naszym kraju na podatny grunt.

– A to przecież piękna tradycja

– dodaje.

Antoni Bolek do żelaznego piecyka dokłada kawałki drewna, dosypuje węgla, żeby – jak mówi – nie było zimno „niczym w psiarni”. Mróz przechodzi każdą najmniejszą szparą, a dłuto w ręce mistrza musi nadążać za myślami. Małe pomieszczenie napełnia się ciepłem. Za pracownię służy mu już od 47 lat stara stajnia, którą kupił w Woli Dębowieckiej, przeniósł i postawił na działce obok rodzinnego domu. Przychodzi do zagraconej rupieciarni z przyjemnością. Tutaj rodzą się pomysły, nabierają realnych kształtów. Czuje się w swoim żywiole. Paradoksalnie, mimo, iż ręce bolą i są mniej sprawne niż jeszcze parę lat temu, to właśnie w pracowni odpoczywa. Także psychicznie. Od zgiełku współczesnego świata.

Pomysł na zamienienie rozwidlonych gałęzi w kolędnika był spontaniczny, ale też trochę wymuszony. Za namową Anny Brożyny z Jasielskiego Domu Kultury, organizatorki X Jasielskiego Biennale Sztuki Ludowej i Nieprofesjonalnej, mimo napiętych terminów i nakładających się zamówień, postanowił wykonać rzeźbę. Antoni Bolek szkicuje kolędnika, który będzie niósł szopkę. Na głowę planuje mu dodać baranicę, usta otwarte, bo skoro kolędnik, to musi śpiewać. Pomysł jest, tylko czasu brakuje. Ma nadzieję, że zdąży.

Proza życia

Najbardziej ceniony artysta nieprofesjonalny na Podkarpaciu jest samoukiem. Edukację zakończył na szkole podstawowej, bo rodziny nie stać było na posłanie syna do zakopiańskiego liceum. Po cichu marzył o Liceum Sztuk Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem. Został w swoim rodzinnym Załężu, pomagał mamie w prowadzeniu gospodarstwa, bo ojciec handlował bydłem i na obowiązki domowe czasu zbyt wiele nie miał. Do Zakopanego nie pojechał się uczyć, ale nie zaprzestał strugania w drewnie i rysowania. Chodził nad Wisłokę i scyzorykiem z korzeni przynoszonych przez rzekę wycinał swoje małe arcydzieła i puszczał z nurtem. Trafiały do przypadkowych osób, często zaskoczonych, że rzeką płyną rzeźby. Wtedy, gdy przesiadywał nad Wisłoką i widział w korzeniach to, czego nie dostrzegali inni, nie przypuszczał, że będzie to jego sposób na życie, dający mu satysfakcję, ale też sławę w skali większej niż regionalnej. Wieść o talencie z Załęża dosyć szybko się rozchodziła, dotarła do organizatorów konkursów, plenerów. Dowiedzieli się o nim w Powiatowym Domu Kultury w Jaśle. Zapisał się na zajęcia plastyczne, bo chciał poznać techniki malarskie. Lubił - co zostało mu do dzisiaj - malować wiejskie pejzaże, domy, zagrody, kościoły i rzekę Wisłokę, pobudzającą jego artystyczną wrażliwość. Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku Leokadia Radwańska – Dybaś z Powiatowego Domu Kultury w Jaśle, wysłała go na konkurs rzeźbiarski do Nowego Sącza. Został tam dostrzeżony i nagrodzony. To był przełom. O Antonim Bolku, utalentowanym samouku, zaczęło być głośno. Po sukcesie w Nowym Sączu, w następnych latach przyszły kolejne nagrody w regionalnych i ogólnopolskich konkursach sztuki ludowej. Zaczął jeździć na plenery. Jego zdolności dostrzegli konserwatorzy zabytków i coraz częściej zlecali samoukowi z Załęża różne prace do wykonania w kościołach.

Niemal na wszystkich kontynentach

Zainteresowania w swojej twórczości miał proste – życie na wsi, pejzaże. Teraz kojarzony jest jako rzeźbiarz sakralny, wręcz kościelny, ale wcale się za takiego nie uważa. Jeden ksiądz polecał drugiemu i wieść niosła się od parafii do parafii. Efekt - mnóstwo rzeźb w polskich kościołach oraz w wielu krajach na całym świecie.

– Gusta księży też są różne

– uśmiecha się Antoni Bolek.

- Jeżeli postać ma wyglądać jak żywa, to musi być ciosana

– podkreśla.

W znacznym stopniu przyczynili się do spopularyzowania twórczości Antoniego Bolka misjonarze, księża saletyni z pobliskiego sanktuarium w Dębowcu. Pierwsze zamówienia otrzymywał już od księdza Stanisława Wygonika, saletyna pochodzącego z Załęża, zmarłego w 2014 roku.

- To odległe lata, będzie ze czterdzieści

– trudno sobie nawet przypomnieć artyście.

Saletyni, ale także inne zgromadzenia zakonne, między innymi franciszkanie i bernardyni, zamawiali u Antoniego Bolka rzeźby, postacie świętych, szopki. Trafiają one wraz z duchownymi, posługującymi na misjach w różnych zakątkach świata, do wielu krajów, na niemal wszystkie kontynenty. Rzeźby samouka z Załęża spotkać można w USA, Kanadzie, Anglii, Niemczech, Francji, Rosji, Ukrainie, także w Chinach, a od niedawna także w Indonezji, gdzie na jedną z wysp trafiła figura „Płaczącej Pani” z La Salette.

– Chyba tylko w Afryce nie ma moich rzeźb

– zastanawia się twórca, ale nie jest wcale tego pewien, bo polscy misjonarze są wszędzie.

Jeszcze do niedawna wiele domów kultury, muzeów organizowało konkursy na szopki bożonarodzeniowe. Antoni Bolek brał w nich udział. Teraz jakby mniej takich zachęt dla twórców ludowych. Ponadto indywidualne zamówienia osób były na porządku dziennym. Teraz tylko sporadycznie ktoś chce mieć szopkę.

– Takie czasy

– rozkłada ręce rzeźbiarz.

Święty Józef z piłą

W tradycyjnej szopce jest wiele postaci ludzi i zwierząt. Antoni Bolek mówi, że mimo tylu detali, szopkę rzeźbi się dosyć łatwo. Lubuje się w odtwarzaniu misternych szczegółów, ale też wnosi coś od siebie, własne postrzeganie Świętej Rodziny. Jako artysta ma do tego pełne prawo.

- Świętego Józefa rzeźbiłem z piłą do cięcia drewna, bo z siekierą mógłby się źle kojarzyć

– śmieje się twórca.

- Był przecież cieślą. Robiłem też Józefa w fartuchu z fragmentem stołu stolarskiego. Natomiast Maryję z Dzieciątkiem to najczęściej tradycyjnie – siedzącą, pochylającą się nad Jezuskiem lub stojącą

– dodaje.

Jedno zamówienie z USA miał nietypowe. Kobieta zażyczyła sobie szopkę z Świętą Rodziną, ale uwspółcześnioną. Wykonał zamówienie.

– Józef był w niej mechanikiem samochodowym, a Maryję wyrzeźbiłem w postaci stojącej już z większym Jezusem

– opisuje Antoni Bolek, którego zamówienie o unowocześnianiu szopki bardzo zaskoczyło.

– To była stara babka, a chciała taką nowatorską

– kręci głową z niedowierzaniem twórca.

Najpopularniejsze z polskimi motywami

W tradycyjnych szopkach, ale nawiązujących do Betlejem, obowiązkowymi postaciami są trzej królowie, ale także wół i osioł.

– Gdy robiłem ludowe z polskimi motywami to obowiązkowo musiały być konie, krowy i baranki oraz pasterze w strojach ludowych, naszych z Podkarpacia lub w strojach góralskich z Podhala. Do tego jeszcze muzykantów, też w strojach ludowych. Oczywiście stajenka nasza, licha szopa. Oczywiście w środku kołyska. Dookoła szopy płot zaplatany wikliną i schnące garnki nadziewane na kołki w płocie. To taka iście polska, nasza podkarpacka. Tylko raz robiłem szopkę z pieczarą, taką jakie są w Betlejem, na zamówienie do Złotowa w Wielkopolsce, ale dodałem daszek

– zaznacza Antoni Bolek.

Rzeźbiarz nie podpatruje nikogo, nie wzoruje się na innych. Dłubie w drewnie, bo ma akurat taki pomysł.

– Chyba, że ktoś ma specjalne zamówienie, przywozi zdjęcia i życzy sobie, żeby mu coś takiego zrobić, to wtedy odwzorowuje

– zaznacza.

W pracowni, pełnej twórczego bałaganu, czuje się niczym ryba w wodzie. Żyje wtedy w swoim świecie. Jest typem „nocnego marka”. Mówi, że przestawił się na taki tryb, gdy przez 10 lat opiekował się chorą mamą, która w nocy spała, a on mógł spokojnie oddać się swojej pasji. W nocy jest w swoim żywiole.

Na wieczór obmyśla pracę nad kolędnikiem z szopką.

– Będą dwie rzeźby w jednej

– dodaje. Kończy konie w galopie. Popłyną statkiem do USA, na rancho Polki, która zamówiła sporych rozmiarów rzeźbę.

- Jeżeli nic nie robię, to wszystko mnie boli, wtedy jestem „chory”, nie wiem co ze sobą zrobić. Muszę przyjść do pracowni i trochę porobić. Nawet gdy ręce bolą. Gdyby oczy byłe lepsze, to pewnie i do akwarelek bym wrócił. W nocy żyje, wtedy czuje się dobrze. Gdybym miał skrzydła, to bym fruwał

– śmieje się Antoni Bolek.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto