Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kołaczyce. Mąż: Niemiecki sąd pozbawił mnie prawa do opieki nad chorą żoną

Jakub Hap
Jakub Hap
arch. rodzinne
Nie widać końca dramatu Anety Michalak i jej bliskich. Pochodząca z Kołaczyc 41-latka z zespołem apalitycznym nie może wrócić do kraju, bo decyzją niemieckiego sądu o jej losach decyduje nie kochający mąż, a opiekun prawny.

Jeszcze w połowie 2019 r. codzienność państwa Michalaków przepełniona była radością. Aneta i Janusz cieszyli się półtorarocznym wówczas synem Gabrysiem, wyczekując narodzin drugiego dziecka. Poród miał spotęgować szczęście rodziny. Stał się jednak początkiem gehenny, która sprawiła, że uporządkowane życie naszych bohaterów, pełne planów i marzeń, rozsypało się jak domek z kart.

- Rozwiązanie miało miejsce w szpitalu w Coburgu w Niemczech, gdzie wyjechaliśmy za pracą. Lekarze uparli się, by Anetka rodziła siłami natury, choć półtora roku wcześniej miała cesarkę. Pojawiły się komplikacje, stwierdzono pęknięcie macicy, żona dostała krwotoku i niewydolności wielonarządowej. Dziecko zmarło w trakcie porodu, a Aneta zapadła w śpiączkę. Po kilku tygodniach została wybudzona. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, była słaba, ale świadoma. Na drugi dzień odebrałem telefon z informacją, że się zadławiła. Jej serce przestało bić, podjęto reanimację. Przeżyła, ale nastąpiło niedotlenienie mózgu. Lekarze stwierdzili zespół apalityczny

- relacjonuje Janusz Michalak.

Nie może decydować

Nadzieję na poprawę stanu zdrowia kobiety, która była i nadal jest przykuta do łóżka, dawała kosztowna rehabilitacja, opłacana m.in. z pieniędzy uzyskanych z internetowych zbiórek. Codzienne zabiegi rehabilitacyjne nie były bezowocne. Choć od ponad dwóch lat 41-latka nie porozumiewa się z bliskimi za pomocą słów, reaguje na męża i syna. Daje znaki, że czuje ich miłość. Przebywa w Niemczech, choć mąż chciałby przetransportować ją do ojczyzny i tutaj kontynuować rehabilitację - bo jest szansa na to, że wyzdrowieje.

Niestety, to niemożliwe. W grudniu 2019 r. niemiecki sąd niespodziewanie ubezwłasnowolnił Anetę, a Januszowi odebrał prawo do opieki nad nią.

- Wskutek tej decyzji nie mogę nawet doprosić się informacji o stanie zdrowia Anetki. Lekarze odsyłają mnie do opiekuna prawnego żony, a ten pyta, na co mi taka wiedza, skoro nie mam wykształcenia medycznego. To on podejmuje decyzje w imieniu Anety, nie mogę pojąć, jak to możliwe, że jako mąż nie mam wpływu na przebieg leczenia małżonki

- dziwi się pan Janusz.

I dodaje, że już sam powód, przez który nie może decydować o losie żony, jest w jego ocenie absurdalny.

- Chodzi o to, że nie znam dobrze języka niemieckiego. No i co z tego? Przecież mamy XXI wiek, w każdej chwili, gdy tylko zajdzie taka potrzeba można skorzystać z pomocy tłumacza przysięgłego. Niestety, taki argument nie trafia do sądu. Nic do niego nie trafia

- wzdycha nasz rozmówca.

Choć w staraniach o odzyskanie prawa do opieki nad żoną mężczyzna raz po raz bije głową w ścianę, nie poddaje się. O pomoc prosił prezydenta Dudę, ministra spraw zagranicznych oraz rzecznika spraw obywatelskich, z którymi skontaktował się listownie, opisując sytuację, z jaką się zmaga. Nadaremnie.

- Konsul umył ręce. Stwierdził, że w tym przypadku można działać tylko na prawie niemieckim. Ale przecież Aneta jest obywatelem Polski!

- podkreśla pan Janusz.

Na pomoc Vega

Państwo wsparło go dopiero po tym, jak sprawę nagłośnił Patryk Vega. Znany reżyser opublikował na swoim kanale w serwisie YouTube rozmowę z mężem chorej 41-latki.

">

- Za pośrednictwem konsulatu do sądu i opiekuna prawnego Anetki złożony został wniosek, w którym ubiegam się o możliwość transportu żony do Polski. W Krakowie mogłaby być rehabilitowana od września, w Opolu od grudnia. Razem z synem bardzo liczymy, że trafi do któregoś z tych ośrodków, w opolskim mamy już nawet opłaconą rezerwację. Obecnie w Niemczech możemy spędzać razem tylko godzinę dziennie, co sprawia ból całej naszej trójce. Jesteśmy najbliższą rodziną, a traktuje się nas jak obcych ludzi. To nie mieści się w głowie

- oburza się Janusz Michalak.

Trwa zbiórka

By pani Aneta mogła wrócić do Polski, nie wystarczy korzystna decyzja niemieckiego sądu. Potrzebne są też pieniądze, bo przewiezienie z kraju do kraju osoby z takimi schorzeniami kosztuje krocie. Opolskie Stowarzyszenie Rehabilitacji 6 lipca uruchomiło zbiórkę, której celem jest opłacenie transportu i półrocznej rehabilitacji.

Dotąd, dzięki wpłatom od 385 osób uzbieranych zostało niewiele ponad 13 tys. zł. To za mało - potrzeba jeszcze ponad 70 tysięcy. Darowiznę można przekazać TUTAJ.

Pan Janusz jest wdzięczny za każdy grosz. Dziękuje również księdzu Piotrowi Potyrale, dyrektorowi Caritas Diecezji Rzeszowskiej za osobistą pomoc. Podkreśla, że przebywając na obczyźnie ciężko pracuje, by uzbierać jak najwięcej pieniędzy, ale jego oszczędności nie wystarczą, by Aneta znów mogła być w Polsce. Mężczyzna pokazuje nam filmiki, którymi dzieli się w mediach społecznościowych. Widać na nich Gabrysia przytulającego się do mamy, wręczającego jej kwiaty, zapewniającego, że za nią tęskni. Nagrania chwytają za serce.

- Żona i Gabryś są wszystkim, co mam. Każdego dnia błagam Boga, by dawał Anetce siłę, by się nie poddała. I by było jak dawniej. Gdy pytam: Anetko, czy chcesz wracać do domu? Jeśli tak, mrugnij dwa razy - mruga. Czy chcesz, żebym był twoim opiekunem prawnym? Znów mruga, tak jak po pytaniu, czy wciąż mnie kocha. Ale dla sądu nawet to nie jest ważne. Wydałem mnóstwo pieniędzy na zakup specjalnego sprzętu, umożliwiającego porozumiewanie się z żoną, dzięki któremu mogłaby odpowiadać na pytania gałkami ocznymi. Ale Niemcy powiedzieli, że nie będą tego stosować, bo to produkt polski, a nie niemiecki. Brak słów

- rozkłada bezradnie ręce.

Bolesne jest dla niego również to, że problemy, jakim teraz musi stawiać czoła, to skutek działań… rodaków. Ludzi, którym zaufał.

- W listopadzie 2019 r. żona została wypisana ze szpitala do domu. Opiekę nad nią przejęła polska firma, z polskimi pielęgniarkami, jednak nie wywiązywały się dobrze ze swoich obowiązków. Z tą firmą miałem wiele problemów. Nie mogliśmy się porozumieć. Gdy odwiozłem syna na jakiś czas do rodziny w Polsce, zawiadomili policję, że zostawiłem żonę bez opieki - co było kłamstwem, bo były przy niej dwie pielęgniarki. To w konsekwencji działania tych ludzi utraciłem prawa do opieki nad żoną i musiałem szukać jej przez dwa tygodnie, bo podczas mojej nieobecności zawieźli Anetkę do niemieckiego hospicjum i zameldowali pod panieńskim nazwiskiem

- tłumaczy pan Janusz.

Rodzina potrzebuje mieszkania
Michalakom można pomóc nie tylko przelewem. Jeśli uda im się wrócić do ojczyzny, będą potrzebować domu bądź mieszkania na parterze - najlepiej trzypokojowego, z kuchnią i łazienką. Do wynajęcia, z możliwością wykupu na własność. Wszyscy, którzy dysponują takim lokum proszeni są o kontakt pod nr 698 375 302.


**ZOBACZ TAKŻE:

**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto