Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Karol Musiał: Nienaszów to mój drugi dom. Na dobre i złe z Tempem przez niemal ćwierć wieku

Bogdan Hućko
Bogdan Hućko
Oficjalne pożegnanie Karola Musiała odbyło się 5 listopada 2023 r. przed meczem Tempa Nienaszów z Zamczyskiem Mrukowa (0-0)
Oficjalne pożegnanie Karola Musiała odbyło się 5 listopada 2023 r. przed meczem Tempa Nienaszów z Zamczyskiem Mrukowa (0-0) Bogdan Hućko
Karol Musiał po 25 latach gry w piłkę nożną postanowił zakończyć swoją przygodę ze sportem. Został bardzo uroczyście, z honorami pożegnany przez zarząd LKS Tempo Nienaszów i kolegów z drużyny podczas meczu z Zamczyskiem Mrukowa. Nam opowiedział o swojej przygodzie z futbolem lokalnym, o radościach i smutkach, zmaganiu się z przeciwnościami losu, obecności piłki nożnej w jego życiu. Zapraszamy do lektury bardzo osobistej rozmowy z ikoną Tempa Nienaszów.

- Po 25 latach gry, kończysz przygodę z piłką nożną, zamyka się pewien rozdział w Twoim życiu. Co teraz czujesz?
- Na pewno wzruszenie, na pewno to piękna chwila, którą zapamiętam na długo. Dziękuję bardzo za piękne prezenty, pamiątki. Jestem szczery - nie zasłużyłem na takie pożegnanie zorganizowane przez klub i ludzi z nim związanych. Za to im bardzo dziękuję. Jestem z tego powodu szczęśliwy, że te 25 lat nie poszły na marne, że moja osoba jest nadal Karolem Musiałem, że wyrobiłem sobie pewną markę. Wydaje mi się, że ludzie mnie szanują. Odebrałem dużo miłych gestów po zakończeniu przygody ze sportem. Spotykam się z bardzo pozytywnym odbiorem mojej osoby. Ostatnio, przed meczem Tempa z Czarnymi, kolega zapytał mnie czy będę na tym meczu. Powiedziałem mu, że niestety nie, bo nie pozwolą mi inne obowiązki, a ponadto po zakończeniu gry, jestem trochę z boku. A on powiedział tak: jak ciebie nie będzie w Nienaszowie, to Tempo dużo straci. Dało mi to dużo do myślenia. Czasami, tak jak teraz, łza się zakręciła w oku. Czuję się spełniony. Bieg ukończyłem.

- Nie za wcześnie…
- Chęci by były, fizyka też w miarę by była, ale sprawy zdrowotne zadecydowały, że nadszedł ten czas. Jest początek i musi być koniec. Nosiłem się z zamiarem zakończenia tej przygody już półtora roku wcześniej. Jak wiesz, kontuzje mnie nie omijały. Po ciężkim urazie podniosłem się i wszystko było ok, ale teraz to kolano się „odzywa” i jest mi coraz trudniej. Wtedy nie zrobiłem tego, bo Nienaszów był w trudnej sytuacji. Sprawy pandemii, zawirowania ze stadionem i różne inne okoliczności sprawiły, że – tak mi się wydawało – byłem bardzo potrzebny drużynie. Jestem osobą odpowiedzialną, gdy mówię „A”, to mówię także „B”. W tamtym roku, w połowie sezonu, brakowało mi sił. Noga boli i kolano nie daje za wygraną, ale postanowiłem, że nie opuszcza się statku w połowie rejsu. Nie mogłem tego zrobić. Na tyle, ile miałem sił postanowiłem pomóc drużynie, której dużo zawdzięczam. Tempo dużo zabrało mi czasu, ale też dużo dało. Dlatego decyzję podjąłem po zakończeniu tamtego sezonu, bo uważam, że Nienaszów wyszedł na prostą po tych wszystkich zawirowaniach, perturbacjach, trudnych chwilach i dlatego – tak myślę – był to dobry czas, żeby przygodę z piłką zakończyć teraz i podjąć ostateczną decyzję.

- Nie była ona chyba – znając Ciebie – zbyt łatwa.
- To była trudna decyzja. Reprezentowanie barw drużyny z Nienaszowa było dla mnie zawsze bardzo ważne. Tak naprawdę Nienaszów jest dla mnie drugim domem, bo mam tam rodzinę, sam też się w Nienaszowie ożeniłem. Piłka zabrała mi mnóstwo czasu, ale dała mi też dużo charakteru oraz przyjaciół. I co najważniejsze – piękną żonę. Piłka zabrała coś, ale też coś dała. Gdybym plusy i minusy położył na wagę, to zdecydowanie przeważą plusy. Nie żałuję żadnej chwili. Myślę, że decyzję o zaprzestaniu gry, podjąłem w dobrym momencie. Mimo, iż skończyłem grę, to nigdy nie odmówię im pomocy. Zawsze moje serce będzie biło dla Nienaszowa. Zawsze im dobrze życzę i będę życzył. Może moje odsunięcie się trochę w cień, wyzwoliło u niektórych więcej energii, mocy, bo fakty są takie, że dosyć dobrze Tempo funkcjonuje. Jest to drużyna bardzo silna i trzeba się jej bać.

- Powiedziałeś, że czujesz się spełniony. A marzenia zrealizowałeś?
- To jest amatorska piłka. Często słyszę, że piłka nożna jest niesprawiedliwa. Dyskutowałbym z takim jednoznacznym stwierdzeniem. Faktem jest, że jak popatrzysz przez pryzmat jednej akcji w meczu, jednego zdarzenia na boisku, jednego meczu, a nawet jednej rundy, to owszem można powiedzieć, że jest niesprawiedliwa. Wiele czynników ma na to wpływ – warunki, różne przychylności, szczęście lub jego brak. A gdy na to popatrzę ja, nawet nie z perspektywy 25 lat, ale powiedzmy trzech: to co ci zabierze, jak pracujesz i jesteś fair, to ci też odda. A czy spełniłem się? Uważam, że tak. Może można było więcej wyciągnąć ze swojej przygody, ale ja miałem ten problem, że nigdy w juniorach nie grałem. Nie wiem czy pamiętasz, ale miałem duże problemy i musiałem dużo czasu i pracy poświęcić, żeby przekonać do siebie trenerów, żeby wejść do zespołu musiałem dosyć długo posiedzieć na tak zwanej ławce dla rezerwowych. I czekać na swoją kolej. A gdy zaskoczyło, to już nie było odwrotu. Może czasami nie wszystko się udawało od razu. Gdybym chciał patrzeć przez pryzmat miesiąca, to tak, ale potem praca się opłaciła, szczęście wróciło. Dzięki cierpliwości. Jestem człowiekiem cierpliwym i dążę do celu także w innych dziedzinach życia. Czasami trzeba poczekać, być cierpliwym. Dzisiaj młodzież jest inna. To co chciałbym im powiedzieć, to obecnie nie jest modne, na topie, nie te czasy. Dużo osiągnąłem dzięki swojej cierpliwości. Trenował Tempo przez kilka sezonów Antoni Mrowiec. Dużo pamiętam z jego metod treningowych. Jedno co mi po tym trenerze zostało – takie trochę przesłanie – to zaraz powiem. Przed rozpoczęciem nowego sezonu, w Nienaszowie był turniej. W kadrze było nas ponad dwudziestu. Trener miał z kogo wybierać, ale musiał też kadrę zawęzić, bo takie jest życie w każdej drużynie. Przesłanie było takie: masz ostatnią szansę, jak nie wykorzystasz, to cię skreślimy z tej listy. Siedziałem w szatni. Byłem w tej dwuosobowej grupie, która dostawała szanse. Dostałem parę minut gry. Nie wiem czy wykorzystałem szanse, bo nie byłem do końca z siebie zadowolony, ale jakimś cudem zostałem w kadrze trenera Antoniego Mrowca. Byłem wtedy blisko dna. Za parę miesięcy ten sam trener zaczynał ustalać skład ode mnie. Mówię o tym młodym, żeby się nie zniechęcali. Pracuj, a sukces przyjdzie, nawet nie będziesz wiedział kiedy. Tak było ze mną.
Prezes Piotr Suski wiele razy mi mówił: ileś ty miał cierpliwości. Potem przyszła nagroda. To jest najpiękniejsze. Były kolce, ale ta róża potem była piękna. Tak to widzę. Może nie jestem skromny. Przepraszam.

- Nie miałeś ambicji, żeby grać w wyższej lidze niż w klasie B, A i okręgowej?
- W moim najlepszym okresie, gdy byłem dla siebie w topowej formie, pojawiła się propozycja z Krośnianki – Karpat Krosno. Szukali chłopaków charakternych, z wiosek. To był dla mnie trudny czas. Pochodzę z rodziny rolniczej. Mój tata zachorował i czułem odpowiedzialność, że muszę zająć się domem. Chodziłem też do szkoły. Może ktoś powiedzieć, że poszedłem na łatwiznę i nie podjąłem rękawicy. Przemyślałem propozycję przyjazdu na treningi do Krosna. To była moja świadoma decyzja. Sprawy rodzinne przeważyły.

- Prawie każde dziecko chce być piłkarzem. Ty pewnie też chciałeś.
- Pytasz mnie o bardzo trudne sprawy (śmiech). Każdy chłopak w tamtych latach marzył, żeby dobrze grać w piłkę. Życie weryfikuje marzenia. Nie każdemu to się udaje. W latach mojego dzieciństwa nie było tylu możliwości co dzisiaj. Mojej rodziny nie było stać, żeby mnie wozić ze Starego Żmigrodu gdzieś do miasta na treningi. Nie grałem nigdy w juniorach.

- Jak to się stało, że trafiłeś do Tempa Nienaszów, nie będąc mieszkańcem tej miejscowości?
- Mój szwagier Jacek Dubis stwierdził, że będę piłkarzem i zaprowadził mnie do Nienaszowa. Nie wiem czy ja mam mu dziękować za to, czy Nienaszów jemu (śmiech). Grałem w piłkę z chłopakami we wsi. Jacek oglądał to nasze kopanie piłki i stwierdził, że widzi we mnie potencjał i zaprowadził mnie do Nienaszowa. Miałem chyba wtedy 16 lat, ale nie jestem tego pewien. Zapamiętałem, że była to wiosna, warunki były iście zimowe, sypało śniegiem. Tempo miało grać sparing z Zamczyskiem Mrukowa na boisku w Pielgrzymce. Szwagier umówił się z kimś z klubu, że przywiezie mnie na ten sprawdzian. Pamiętam, że wszedłem do autobusu, nikogo nie znałem. Miałem jakieś swoje buty po moim bracie, który wcześniej grał w Nowym Żmigrodzie. Byłem trochę w szoku. Nigdy nie grałem wcześniej w żadnym meczu, nie wiedziałem jak się poruszać po tym boisku. Pamiętam, że było zimno, wiatr, śnieżyca. Zdobyłem w tym meczu zwycięską bramkę na 3-2.

- Kibice pamiętają Ciebie jako bocznego obrońcę, ale grałeś też na pozycji napastnika.
- Bardzo chciałem grać jako zawodnik ofensywny, ale wtedy w Tempie była duża konkurencja. Byli tam tacy zawodnicy jak Darek Świątek, Jasiek Musiał i paru innych. Gdzie trener puści młodego chłopaka do ataku?! Ustawiali mnie na boku obrony, niech goni i szarpie. Takie były moje początki – lewa obrona lub lewa pomoc. Tylko czasami grałem w ataku. Punktem zwrotnym był pierwszy w historii klubu awans do klasy okręgowej (sezon 2003/04 – przyp. red.). Najbardziej utkwił mi w pamięci mecz w klasie A w Głowience. Mieliśmy mocną drużynę, byliśmy w czubie tabeli z aspiracjami na awans. Na wiosnę przegraliśmy jednak dwa mecze i wtedy wkradło się trochę zwątpienia. W Głowience grałem na lewej pomocy. Sfaulowałem zawodnika Głowienki, zostałem ukarany żółtą kartką. Z rzutu wolnego gospodarze wrzucili piłkę w pole karne i zdobyli bramkę. Jeszcze przed przerwą zostałem sfaulowany. Dośrodkowałem z wolnego i Irek Kiełtyka strzałem głową doprowadził do wyrównania na 1-1. Około 90 minuty Głowienka miała rzut rożny. Przejąłem piłkę, z którą biegłem przez całe boisko i już resztkami sił kopnąłem piłkę, która przeleciała obrońcy Głowienki między nogami. Bramkarz był trochę zasłonięty. Strzeliłem gola na 2-1. Ogromna radość. Dałem tym golem zwycięstwo, ale też wiarę i siłę drużynie. Do końca sezonu już nie przegraliśmy meczu, zajęliśmy pierwsze miejsce w klasie A. Wyprzedziliśmy nawet słynną Jasiołkę Świerzowa i awansowaliśmy do klasy okręgowej. To był punkt zwrotny w mojej przygodzie z piłką, ale też dający impuls drużynie. Drugim takim punktem zwrotnym, że zostałem napastnikiem, była trochę kryzysowa sytuacja na tej pozycji w drużynie po awansie do klasy okręgowej. Z bocznego obrońcy zostałem przekwalifikowany na napastnika. Przed meczem w Cisnej ze słynną Galicją dowiedziałem się, że mam grać jako napastnik. Myślę, że wywiązałem się z tej roli dosyć dobrze, bo w rundzie jesiennej zdobyłem chyba 17 bramek i ścigałem się z Jaromirem Ryglem o miano najlepszego strzelca. W następnej rundzie dopadł mnie kryzys, dołek i nie mogłem nawet z dwóch metrów trafić w bramkę. W barwach Wisłoki Nowy Żmigród też grałem jako napastnik, a po powrocie do Tempa za Grzegorza Muni znów wróciłem na lewą stronę. I tak było już do końca.

- Odkąd pamiętam, zawsze grałeś z numerem 4 na koszulce. W dawnych latach to był numer przypisany w każdej drużynie lewemu obrońcy.
- Na prawej obronie Marcin Kurowski zawsze grał z numerem drugim, na środku Adam Jaracz z „piątką”, z numerem 3 najczęściej Łukasz Szuban i Robert Śląski, a numer 4 nominalnie należał do mnie. Nie zawsze grałem z „czwórką”, bo jak Grzegorz Munia przyszedł do Tempa, to koszulkę z numerem 4 zabrał dla siebie. Takie było jego prawo (śmiech).

- Co Ci dała gra w piłkę nożną przez ćwierć wieku?
- Na pewno zbudowała moją osobowość. W trudnych sytuacjach w życiu zawsze sobie powtarzam, że trzeba być cierpliwym. Nie można być raptusem. Uczulam na to innych, młodszych kolegów na ławce rezerwowych, także kibiców. Piłka dała mi – jak już powiedziałem wcześniej - wspaniałą żonę, którą poznałem dzięki przygodzie ze sportem, dokładnie 4 sierpnia 2003 roku. To był czas, gdy w klubie działała pani Lilla van der Hilst. Przed rozpoczęciem sezonu pani Hilst zorganizowała integracyjne spotkanie w Domu Ludowym w Sośninach. Tam poznałem swoją przyszłą żonę.

- Nigdy nie grałeś w juniorach, ale w seniorskiej piłce miałeś kilku trenerów. Który z nich ukształtował Cię jako zawodnika?
- W mojej głowie na pewno dużo zostanie z warsztatu trenera Antoniego Mrowca. Za moich czasów gry, trzykrotnie prowadził Tempo. To była duża osobowość. Nigdy nie grałem w juniorach, dlatego trochę ciężko było mi na początku wejść do drużyny. Była wtedy w klubie duża rotacja chłopaków z Makowisk, Łężyn, Gorzyc. Byłem cierpliwy. Trener decydował: ty grasz połowę meczu, a ty drugą połowę. Nigdy się nie zniechęcałem, robiłem swoje i to przyniosło efekty. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat zmieniła się rola trenera, metody trenowania i trudno mi powiedzieć jednoznacznie, który z nich miał na mnie największy wpływ. Każdy z nich miał swój warsztat pracy dopasowany do ówczesnych czasów. Nie było wtedy nowoczesnych technologii. To było bazowanie na budowaniu siły, wytrzymałości. Dużo biegaliśmy po lasach, górach. Dzisiaj zawodnika trzeba trochę niańczyć, zadbać o niego z innej strony, inaczej podejść. Na czym innym budować drużynę.

- Zapisałeś się w historii klubu, obok Ireneusza Kiełtyki, najdłuższym stażem. Zapracowałeś swoją postawą na miano ikony Tempa.
- Nie mnie to oceniać, ale wydaje mi się, że to zbyt górnolotne określenie, trochę przesadzone. Miło, ale nie aż tak.

- Z Tempem Nienaszów byłeś na dobre i złe. Z tą drużyną awansowałeś, spadałeś, wracałeś gdy grała w klasie B. Tylko raz po spadku z klasy okręgowej w sezonie 2006/07 przeniosłeś się do Wisłoki Nowy Żmigród, z którą też awansowałeś do okręgówki.
- Nigdy od Tempa się nie odwróciłem, nigdy też nie zrażałem się do tego klubu. Poszedłem do Nowego Żmigrodu po spadku Tempa z okręgówki, bo chciałem się rozwijać. W nowym sezonie w klasie A na pierwszym meczu Nienaszowa z Nowym Żmigrodem, jakiś kibic mnie od zdrajców wyzywał. Ja się tym nie zrażałem. Chciałem się wtedy, jak już wspomniałem, sportowo rozwijać, a z Tempa odeszło wielu zawodników, w klubie nie było z kim rozmawiać. To był ogromny kryzys (Tempo nie utrzymało się w klasie A i po jednym sezonie 2006/07 zajęło 15 (ostatnie) miejsce i spadło do klasy B – przyp. red.). Jeszcze w sezonie, w którym spadaliśmy z okręgówki, mieliśmy dwa walkowery, bo nie pojechaliśmy na mecz i gdybyśmy nie pojechali trzeci raz na mecz, to zostalibyśmy zdegradowani dwie klasy niżej. Nie było wtedy klimatu dla piłki, ale ja się nigdy od klubu nie odwróciłem. Pamiętam, że pojechaliśmy do Świerzowej w ośmiu. Gdybyśmy tam nie zagrali, to dostalibyśmy trzeci walkower i groziła nam degradacja o dwie klasy niżej. Na ten mecz w Świerzowej przyjechał zawodnik i mógł grać, ale wybrał siedzenie z dziewczyną i wolał patrzeć jak dostajemy manto od Jasiołki. To było przykre, a widzę to jak dzisiaj. Nie odwróciłem się od Nienaszowa nigdy i tak już zostanie na zawsze. Na dobre i złe.

- Nie omijały Cię kontuzje. Po jednym, chyba najpoważniejszym urazie, zdecydowałeś się jednak wrócić na boisko, ryzykując zdrowiem.
- Urazu doznałem podczas gry na orliku. Miałem dwa zabiegi na łękotkę i więzadła. Wróciłem za namową Grzegorza Muni. Wtedy, w tym krytycznym momencie, założyłem sobie, żebym mógł z chłopakami pograć rekreacyjnie, pójść w góry, żeby doprowadzić się do normalnej sprawności. Udało się trochę więcej, bo wróciłem do drużyny, rozegrałem parę fajnych meczów.

- Co będziesz robił teraz na sportowej emeryturze?
- Zakończyłem przygodę z piłką, ale cały czas nią żyje. Jeżdżę na mecze, analizuje grę, rozmawiam z kolegami. Czasami sobie tak myślę: co musiałbym zrobić, żeby się odciąć od tego. Na razie nie potrafię sobie ułożyć w głowie. Czuję się zobowiązany, bo Nienaszów dużo mi dał. Nigdy nie odmówię Tempu pomocy. Mam trochę doświadczenia. Jestem cały czas blisko klubu.

- Pożegnanie miało sporo symboliki. Debiutowałeś w meczu z Zamczyskiem Mrukowa, ostatni mecz zagrałeś także z Zamczyskiem w minionym sezonie 2022/23, a oficjalnie podziękowano Ci również podczas meczu 5 listopada 2023 r. z Zamczyskiem Mrukowa. Przywiązujesz wagę do symboli?
- Trochę tak. Akurat była taka możliwość, że pożegnanie odbyło się podczas meczu z Zamczyskiem. Pięknie się złożyło. Jestem z tego powodu bardzo zadowolony, wzruszony. Uważam, że nie zasłużyłem na takie pożegnanie, takie okazanie szacunku i nie jest to z mojej strony żadna kokieteria. Taki zawsze byłem. Jestem cały czas Karolem Musiałem, tym samym, co przed laty. Nie chciałbym się zmieniać. W życiu nigdy nie lubiłem być zależny od kogoś, staram się swoje życie tak prowadzić, że słucham, szanuje czyjeś opinie, ale lubię mieć swoje zdanie. Zarzucają mi czasami, że trzymam na przykład stronę sędziego. Lubię powiedzieć to, co czuję. Nawet jak dziesięciu mówi, że był faul, a ja widziałem, że do końca nie był, to – może nie będę teraz nieskromny – mam odwagę powiedzieć, że było inaczej. Czasami może się narażam.

- Zyskałeś swoją grą, postawą na boisku sympatie, szacunek i uznanie kibiców.
- Być może. Nie spodziewałem się takiego odbioru mojej osoby, ale to bardzo miłe.

- Warto było tyle lat uganiać się za piłką na boiskach klasy okręgowej, A i B?
- Tak. To mnie cieszyło i cieszy nadal. Cenię sobie bardzo szacunek i uznanie.

- Komu zawdzięczasz najwięcej w tej przygodzie z piłką?
- Strasznie trudne pytanie. Parę osób takich było, ale chyba obecnemu trenerowi Grzegorzowi Muni. Dał mi kredyt zaufania. Dziękuję mu za to, bo dobrze się nam współpracowało. Widział mnie jako tego, który czasami powie coś niewygodnego, ale prawdziwego. Nawet brutalną prawdę. Szanował moje zdanie za co jestem mu wdzięczny. Dużo mu też zawdzięczam. Myślę, że to bardzo uroczyste pożegnanie, to jego zasługa. Wziął mnie ponownie po kontuzji do drużyny. W starszym wieku, ale pozwolił mi się rozwijać, być w tej drużynie. Wprowadzał standardy w szatni, było łatwiej budować. Dzięki temu Nienaszów jest w tym miejscu, gdzie jest. Ja też jestem, gdzie jestem. Nie byłoby mnie bez tej drużyny. Nie byłoby tego uroczystego dnia bez Grzegorza Muni.
Cieszę się bardzo, że pomimo ostatnich kłopotów (zamknięcie stadionu), kiedy to wielu ludziom zależało, żeby Nienaszów zniknął z piłkarskiej mapy, a mimo to przetrwał. Mało tego – rozwinął się organizacyjnie i sportowo. A ja byłem małą cząstką teamu Grzegorza Muni. Tak jak śpiewamy „Bo trzeba nas się bać…”.
Dziękuję Panu Bogu za błogosławieństwo. Korzystając z okazji chciałem podziękować wielu osobom. Dziękuję Jackowi Dubisowi za to, że wprowadził mnie do Tempa Nienaszów. Był takim moim pierwszym menagerem. Rodzicom, tacie, który był wiernym fanem Tempa i bywał na każdym meczu drużyny. Nie zawsze było to takie łatwe, ale bardzo się angażował i bardzo mi pomagał. Niestety, już nie żyje. Dziękuję mojej żonie Kasi, którą poznałem dzięki grze w piłkę. Zawsze mnie wspierała, dawała mi siłę, zawsze była ze mną i za to jej bardzo dziękuję. Wszystkim trenerom, a najbardziej ostatniemu Grzegorzowi Muni. To jest człowiek, który ma kawał serca dla klubu, robi dużo dobrego w Nienaszowie. Kto go nie zna, to może mieć o nim różne zdanie, bo jest nerwowy, wybuchowy. Jak go poznasz, to jest zupełnie inny człowiek. Dziękuję wszystkim prezesom klubu, obecnemu zarządowi na czele z doktorem Grzegorzem Persem, dbającym o klub, kierownikowi drużyny Piotrkowi Leśniakowi, wszystkim zawodnikom, z którymi grałem w Tempie. Także chłopakom z Wisłoki Nowy Żmigród, z którymi grałem trzy lata. Oczywiście dziękuję wszystkim kibicom. Nienaszów ma wiernych fanów, którzy jeżdżą za drużyną na wszystkie mecze. To się ceni. Moje siostry Gabryśka, Elżbieta i Kaśka też kibicują i zawsze mnie wspierały. Też im dziękuję. Gabryśka chyba nie opuściła żadnego meczu. To miłe. Dziękuję wszystkim sędziom. Różnie bywało, były też kartki, ale zawsze będę ich miło wspominał. Wiem, że to są też ludzie i też popełniają błędy. Staram się ich rozumieć. Krótko znam Marka Mroczkę, ale jemu też dziękuję. Jest to człowiek, który bardzo dużo daje nienaszowskiej piłce. Nie afiszuje się, unika rozgłosu, ale zawsze jest blisko drużyny, zawsze dzwoni, pyta, jeżeli coś może, to pomoże. Powiem szczerze – takich ludzi uczciwych, rzetelnych, powinno być więcej w sporcie. Dziękuję społeczności nienaszowskiej, bo czuję się tak jak w domu, kawał życia tam spędziłem. Dziękuję też wszystkim, których nie wymieniłem z nazwiska, funkcji, a których spotkałem na swojej drodze. Po prostu wszystkim. Jeżeli było coś złego z mojej strony, to przepraszam. Człowiek jest tylko człowiekiem. Czasami też popełnia się błędy.
Czuję duży szacunek dla szatni w klubie. Młodzież daje mi siłę, dużo nadziei i wiary. Jestem po czterdziestce i nie zawsze można dogadać się ze znacznie młodszymi. Oni wszyscy dawali mi dużo pozytywnej energii. Nawet jak wiedzieli, że dziadek sknocił, zrobił błąd, to w szatni przyszli, klepnęli w ramię, powiedzieli Karolu, wszystko ok. To jest coś, co może nie zdarza się wszędzie, ale u nas szatnia w Nienaszowie jest budowana na prawdziwych fundamentach. Efekty tego są. Trzeba mieć charakter, czas, poświęcić się, nie tylko przyjść po pieniądze, bo tych pieniędzy w klubie nie ma. Trzeba inwestować w młodzież, bo to przyniesie za pewien czas efekty.
Dziękuję też tobie. Przyjeżdżasz na te mecze, piszesz o nas, wykonujesz kawał dobrej roboty, zawsze cię szanowałem. W ostatnich latach było więcej okazji do rozmów. Dziękuję za poświęcenie, za promowanie lokalnej piłki i Tempa Nienaszów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto